Hanna Brejwo przez osiemnaście lat była wójtem gminy Pszczółki. Kocha swoją gminę, walczyła o nią z taką samą mocą, jak o pojedynczych ludzi. Udało się jej dokonać wiele zmian, ale zawsze najbardziej satysfakcjonowała ją pomoc ludziom w potrzebie.
W rozmowie podsumowuje swoją działalność, dzieli się swoimi wartościami, mówi o pracy jako o swojej pasji i służbie oraz wspomina prezydenta Miasta Gdańska Pawła Adamowicza. To idealny czas, po wyrażeniu naszego głębokiego smutku, na posłuchanie krzepiącej serce rozmowy.
Wspominamy rozmowę z profesorem Licą:
Dlaczego warto posłuchać tej rozmowy?
Ponieważ odzyskamy wiarę w to, że zaangażowani, gospodarni samorządowcy, kochajacy ludzi, mogą zmieniać nasze otoczenie na lepsze. W rozmowie usłyszymy wiele opowieści: o likwidowaniu śmietniska, budowaniu kanalizacji, służeniu społeczeństwu, sprawiedliwości i umowie społecznej.
Hanna Brejwo wchodząc na swoje stanowisko nie miała doświadczenia, ale mówi tak samo jak prezydent Miasta Gdańska Paweł Adamowicz: kocham swoją gminę i kocham ludzi.
Hanna jest niezwykłą liderką. Wskazuje na unikalne umiejętności: nie zabiega o stanowisko, walczy o tych, których kocha i jest zaangażowana w służbę innym.
Kilka ciekawych zdań, które padły w rozmowie z Hanną Brejwo:
Mam zasadę oglądania każdej wydanej złotówki z budżetu gminy z kilku stron;
Pomoc jednemu człowiekowi to radość dla serca i duszy. Załatwienie dużej inwestycji, jest tylko satysfakcją zawodową;
Ludzie są samotni ze swoimi problemami, nie możemy się wstydzić prosić o pomoc;
Pomoc drugiej osobie daje dużo satysfakcji i jest to największy prezent dla samego siebie;
Zawsze miałam poczucie odpowiedzialności, że mam zadowolić ludzi, a nie koleżankę lub wykonawcę;
Jeśli masz pomysł, to by on został zrealizowany, musi trafić na podatny grunt;
Z zarządzaniu ważna jest odpowiedzialność za słowa i dotrzymywanie obietnic;
Każda zmiana jest początkiem czegoś nowego, często lepszego;
Jeśli pochylimy się nad najmniejszą sprawą, to wielkie sprawy okażą się prościutkie.
Kilka myśli, które padły w tej rozmowie:
Istnieją odcienie szarości, pomiędzy jedzeniem mięsa, a całkowitym zrezygnowaniem z mięsa;
Nie jest to proste, by z dnia na dzień zmienić nawyki żywieniowe. Zazwyczaj jest to długotrwały proces zmiany;
Jesteśmy pierwszą generacją, która wie co się dzieje z naszym środowiskiem i ostatnią, która może coś z tym zrobić;
Jeśli jako jednostka chcielibyśmy zrobić coś dobrego dla świata, po to by zatrzymać zmiany klimatyczne, powinniśmy zacząć jeść roślinnie.
Jak możesz słuchać podcastu?
Możesz słuchać na tym blogu.
Ale możesz też słuchać nas na dowolnym odtwarzaczu mp3. Plik powinieneś pobrać z tego bloga, a następnie wgrać go na swój odtwarzacz.
Z wygody polecamy ostatni sposób, czyli słuchanie podcastów na swoim smartfonie. Robimy podobnie i jesteśmy zadowoleni, ponieważ ulubione podcasty można mieć ze sobą, by słuchać je w każdym miejscu i dowolnym czasie.
Śledź podcast Stacja zmiana na: iTunes | Android | SoundCloud | Twitter | Overcast | RSS
Prosimy, oceń nasz podcast
Jeżeli zechcesz nam w jakiś sposób podziękować za naszą pracę, najlepszym sposobem, będzie pozostawienie opinii w iTunes.
Dzięki temu, że to zrobisz, podcast Stacja Zmiana będzie widoczny i ułatwi nam docieranie do słuchaczy.
Możesz to zrobić klikając na linka poniżej:
Transkrypcja:
Katarzyna Michałowska: Dzień dobry, witam was na Stacji Zmiana.
Wita was Katarzyna Michałowska oraz zaproszony gość, Hanna Brejwo.
Witam z całego serca panią. Jest pani dla mnie wielką bohaterką.
Przez wiele lat była pani wójtem gminy Pszczółki i też w takim niesamowitym gronie skupialiście się na tym, żeby tę gminę wspaniale wyprowadzić, żeby stała się takim miejscem ulubionym wielu ludzi.
Pszczółki mają swoich fanów, bardzo dużo.
Pani już tak troszeczkę patrzy do tyłu, za siebie. Kiedy patrzy na te lata, to odczuwa satysfakcję z tego czasu, czy myśli, że coś zrobiłaby pani lepiej, inaczej? Jak to wygląda?
Hanna Brejwo Dzień dobry.
Tak, rzeczywiście z perspektywy czasu pewne rzeczy nabierają innego kolorytu.
Generalnie czasami zastanawiam się sama nad sobą, skąd miałam taką odwagę, żeby taką decyzję podjąć jedną czy drugą i to w takiej atmosferze, kiedy chciano mnie wywieźć na taczce, bo ona była niekorzystna dla mieszkańców, a z punktu widzenia strategicznego, rozwoju dalekosiężnego absolutnie konieczna.
Podam taki przykład. Pierwszą taką decyzją w 2000 roku, kiedy przyszłam, to była likwidacja wysypiska śmieci. Było tego pełno. W Pszczółkach te śmieci fruwały, kiedy był mocniejszy wiatr. Więc rzeczą oczywistą dla kobiety było zrobienie porządku. No to likwidacja.
Oczywiście poprawna likwidacja takiego wysypiska to są ogromne pieniądze. Aczkolwiek gmina Pszczółki nie miała problemów finansowych, ale nie należała do gmin, które mogą sobie pozwolić na rozrzutność i wydatkowanie pieniędzy.
A ja w ogóle wtrącę tu taką prywatę, zauważyłam u siebie taką cechę: ja kompletnie nie umiem oszczędzać swoich pieniędzy.
Natomiast pieniądze, które miałam wydać z gminy, ja je oglądałam cztery razy, każdą złotówkę. Czasem nawet koleżanki się śmiały. Pani skarbnik mówiła: “Przestań, przecież mówimy raptem o jakiś 200 złotych”.
No tak, ale, jak dwieście złotych wydam łatwo, to potem łatwo mi będzie wydać dwa tysiące, a potem dwadzieścia tysięcy.
Te potrzeby są tak ogromne i nie na wszystko starczy.
To wysypisko to była taka sytuacja, że każdy, co miał w domu, co chciał, wywoził, wyrzucał i się niczym nie przejmował. Kompletnie nie pod kontrolą.
Podjęłam decyzję, że w takim razie dziękujemy, zamykamy.
Poprosiłam o takie opracowanie, ile by to kosztowało, co należy zrobić, żeby spełniało to wszystkie wymagania i żeby nikt mi nie zarzucił, że coś jest nie tak, a poza tym, żeby też nie było zagrożenia ekologicznego. Pamiętam, jaka wyszła straszna kwota, ponieważ ja zaczynałam, kiedy mieliśmy budżet na poziomie około 10 milionów, więc to było naprawdę niewiele, a ta inwestycja miała kosztować około 2 milionów. Więc ja byłam przerażona.
Ale okazało się, że niektóre rzeczy można robić nie mając wcale tych pieniędzy tak dużo.
Obok w Tczewie budowała się bardzo duża firma, więc porozmawiałam z inwestorami i okazało się, że jeszcze mi dopłacą, zrobią rekultywację zgodnie z przyjętym programem i tak też się stało.
I ten moment, zamknięcia, czyli nagle mieszkańcy…to nie było oczywiście nagle. Mieszkańcy byli powiadomieni, była pełna informacja. I nagle się okazało, że oni nie mają, gdzie tego wyrzucać, bo rzeczywiście nie było żadnych zastępczych propozycji. Mówiliśmy, że jest Gdańsk Szadółki, no i jest w Tczewie to wysypisko, gdzie można było wówczas wywozić.
To też był taki moment, kiedy bardzo, bardzo mocno zaczęłam pracować z ówczesnym prezydentem Tczewa, panem Zenkiem Odyą, na temat budowy takiego wysypiska z prawdziwego zdarzenia w Tczewie, gdzie my możemy się przytulić, ponieważ gmina Pszczółki leży na granicy powiatów gdańskiego i tczewskiego i w zależności od sytuacji prezydent mówi: “To może przytulimy te Pszczółki do Tczewa?”. “Nie, nie. Nam to do Gdańska, bo na granicy gminy Pszczółki kończyła się granica Wolnego Miasta Gdańsk”.
Ja nie wiem dlaczego, ale mieszkańców jakby w sposób naturalny ciągnie do Gdańska.
No i się udało, ale rzeczywiście było to związane z ogromną krytyką pod moją osobą.
Ale pani Katarzyno, jest coś takiego w nas…ja bardzo głęboko wierzę, że jest coś takiego w nas, kobietach, że, jak my sobie coś przemyślimy, utwierdzimy się, że to jest dobra decyzja, słuszna, dla tych, których kochamy, to nie ma siły, która nas od tego odwiedzie.
I co z tego?! Ja mogłam stracić tylko stanowisko. Ale zrobiłam dużą, fajną rzecz ekologiczną dla gminy. Wygrana była zdecydowanie ważniejsza aniżeli moje stanowisko.
Nic więcej nie mogli mi zrobić, tylko mogłam stracić stanowisko.
No i się okazało, że ta decyzja pomału, pomału zyskała wielu zwolenników. Jakby zobaczono, że przestały fruwać te śmieci po Pszczółkach. Jak się okazało, że też szczury przestały ginąć, bo też należało przeprowadzić deratyzację. Było dużo pracy.
A potem nagle się okazało, że znalazł się inwestor, który chce na tym terenie wybudować piękną firmę. Ja najpierw pomyślałam, że to niemożliwe, że jeszcze się ktoś znajdzie i jeszcze mi zapłaci. Mówiąc to mam na myśli gminę, bo ja się bardzo identyfikowałam ze wszystkim, co robiłam i to tak, jakby to było nasze, moje.
I okazało się, że tak, on wybudował. Jak mu przedstawiłam, jaka jest sytuacja, ten projekt, co tam musi być, to on mówił, że dobrze, że tu zrobimy dodatkowe kominki, dodatkowe odprowadzenie. Od tego są projektanci, żeby to wymyślili.
Dzisiaj mamy tam piękny zakład, zadbany teren. Zakład, który przynosił, duże podatki, a jeszcze inwestor zapłacił gminie za tą działkę.
Więc patrząc z perspektywy, nie zmieniłabym ani na kawałek tej decyzji. I mam wiele takich decyzji.
Najbardziej bolą mnie te decyzje, których nie byłam w stanie załatwić zgodnie z intencją swoją, swoim odczuciem i indywidualną potrzebą oczekujących mieszkańców. One tak naprawdę przynoszą największą radość.
Nie wiem, czy potrafię to wyrazić, jakbym chciała jasno, ale kiedy przychodzi człowiek, biedny, który boi się, że nawet nie zostanie przyjęty i ja taką osobę przechwytuję na korytarzu.
Kiedy wchodzę, widzę, że na korytarzu pani szuka, rozgląda się, więc pytam, w czym mogę pomóc. W odpowiedzi słyszę, że potrzebuje pomocy, że chciałaby z kimś porozmawiać, bo ma taką trudną sytuację. I nie mówiąc, kim jestem, bo ta pani wygląda, jakby mnie nie znała, pytam “To co? To może do pani wójt pójdziemy?”.
“Nie, nie. Do pani wójt to nie. Nie będę przeszkadzać. Na pewno jest bardzo zajęta”.
Proszę zobaczyć, jak u ludzi normalnie, ciężko pracujących, takich z zasadami moralnymi, jest zakodowany taki nie do końca poprawny wizerunek władzy, że władza jest niedostępna. A nie, że władza jest na służbie mieszkańcom.
Więc oczywiście przechwyciłam, zapytałam, kim jest. Niedługo pracowałam, więc pani nie miała okazji mnie poznać, bo nie była aktywna, ani ja nie dotarłam do niej.
No, pani miała sytuację rzeczywiście kompletnie nie z branży kompetencji gminy się znajdującą, tylko dotyczyło to banków, problem kredytów, kłopotów.
Najpierw powiedziałam, że nie jestem w stanie pomóc. Ale potem stwierdziłam “Skąd wiem, skoro nie spróbowałam”.
No i zaczęłam jeździć po tych prezesach. Wiedziałam wtedy, który bank jest przychylny ludziom, gdzie prezes mówi: “Ojej, pani się fatyguje, to pomożemy” i okazało się, że możemy tej pani pomóc.
A nawet, jeśli był prezes, który był nieugięty, naprawdę nie miał w sobie nic, co jakby przejawiało empatię w stosunku do innych ludzi, to tam, gdzie ci prezesi i dyrektorzy mówili, że “Tak, to pomożemy” i w tym banku mi się kompletnie nie udało. “A to nie kłopot. rozwiążemy umowę, zapłacimy, przeniesiemy” i nagle się okazało, że jest bardzo dużo rozwiązań dla mnóstwa spraw.
Gdybym dzisiaj miała położyć na wagę, co sprawia większą satysfakcję, radość. Likwidacja wysypiska, która kosztowała mnie dużo biegania po inwestorach, wymyślenia, znalezienia sposobu, czy ta pomoc tej, konkretnej osobie? Co ma wartość dla mnie większą? Dla mnie osobiście ta pani była taką perełką. Była osobą, której pomoc sprawiła mi dużo większą radość niż to wysypisko.
Może dlatego, że samorządowcy… i ja jestem przekonana, że w zdecydowanej większości. Jeśli nawet trafią się osoby inne, to zdecydowana większość myśli chyba podobnie, a już na pewno śp prezydent Adamowicz, że pomoc jednemu człowiekowi, to jest radość i wesele dla naszego serca i duszy. A załatwienie takiej dużej inwestycji, dużej czy mniejszej, takiej ogólnej, dotyczącej ogółu mieszkańców, to jest satysfakcja zawodowa.
Niestety albo stety emocje są na różnych poziomach. Może dobrze, bo wtedy, kiedy spotykamy ludzi, jesteśmy na nich wrażliwi, kiedy widzi się radość tej osoby i kiedy ta osoba mówi “Ale to niemożliwe, że pani mnie przyjęła, załatwiła i naprawdę sobie z tym poradzę, a ja już myślałam, że ze sobą skończę”. Ludzie są samotni ze swoimi problemami. Ludzie nie potrafią znaleźć wyjścia z tych problemów i nie potrafią znaleźć nikogo, z kim mogliby na ten temat porozmawiać. To wtedy okazuje się, że mogłam komuś pomóc, to jest tak piękne uczucie, które też chyba zaspokaja moją próżność, potrzeby serca. Tak mi się wydaje.
Katarzyna Michałowska: Z tej drugiej strony, myślę, że też trzeba samemu odkryć to, że można komuś pomóc, że to jest możliwe. Bo czasami ludzie też są: “Ja tutaj nie pomogę, ja tutaj nie mogę niczego zrobić”, ten etap też jest w myśleniu, że jednak mogę pomóc, mogę pójść, mogę zrobić, mogę dać swój czas.
Hanna Brejwo Wielokrotnie spotkałam się z taką sytuacją, że, kiedy byłam bezradna, bo jakby już wszystko było poukładane, pozamykane i kiedy tak tysiące myśli mi przelatywało przez głowę, w takich momentach od razu pytałam “Co mogę zrobić?”.
W moim odczuciu to jest nieprzyzwoite, że wyjdzie ode mnie mieszkaniec, nawet nie mieszkaniec, a osoba oczekująca pomocy i ja niczego jej nie zaproponuję. W mojej ocenie to było niemoralne. To nie było to, do czego chciałam dojść.
A często okazywało się, że jeśli nawet nie widziałam w tym momencie rozwiązania, to potem pokazały się dwa obrazy.
Po pierwsze, ta osoba wcale nie oczekiwała tego ode mnie. Ona była bardziej usatysfakcjonowana tym, że mogła mi to powiedzieć i że ktoś ją wysłuchał, kto jest gospodarzem całej gminy, kto miał dla niej czas.
Po drugie, jeżeli ja znałam ten problem, to potem mija dzień, spotykam jakiś ludzi, w głowie mam ten problem, mam tego człowieka. Mija drugi dzień, trzeci, spotykam znowu innych ludzi i nagle spotykam gdzieś, na konferencji człowieka, której mówię, że mam taki kłopot, że jest taka osoba i nie bardzo wiem, jak pomóc.
“Jak to nie wiesz? Ja ci powiem” i jest rozwiązanie.
Czyli wniosek z tego jest taki, że ludzie muszą ze sobą rozmawiać. I nie możemy wstydzić się prosić o pomoc, bo to jest takie ludzkie i naturalne. Mogę obiecać i z doświadczenia daję wam wszystkim słowo honoru, że pomoc drugiemu człowiekowi daje dużo satysfakcji i to jest największy prezent dla samego siebie.
Katarzyna Michałowska: Już widzicie nasi słuchacze podcastu Stacja Zmiana, wiecie dlaczego zaprosiłam panią Hannę, dlaczego bardzo chciałam z nią porozmawiać na Stacji Zmiana.
To spojrzenie na drugiego człowieka, myślenie o swojej pracy jako służbie.
Pani Hania jest na pewno niesamowita, jeśli chodzi o podejście do swojej pracy, ale, żeby też zobaczyć taki szerszy obraz, chciałam zapytać, czy pani w swoim życiu odkryła to, że to, że chce pani się angażować w samorząd? Chcę przypomnieć słuchaczom, że pani Hanna przejmuje tą gminę Pszczółki w 2000 roku…
Hanna Brejwo Po referendum.
Katarzyna Michałowska: Po referendum i do 2018 roku jest wójtem. Teraz mamy nowego wójta Pszczółek, młody chłopak, dwadzieścia siedem lat. To mnie bardzo interesuje. Osiemnaście lat, kupa czasu. Ale co wcześniej? Co panią tak zaintrygowało, żeby oddawać swój czas na taką służbę społeczną, na to, żeby angażować się w miejsce, w którym pani żyje? To jest jedna rzecz.
I jeszcze jedną mam myśl, że na przykład ostatnio mieliśmy też taką rozmowę z profesorem Licą. To jest profesor, który jest językoznawcą na uniwersytecie i właśnie on teraz ciekawe bardzo…po pięćdziesiątce dochodzi do wniosku, że chciałby się angażować, startuje w wyborach i…
Hanna Brejwo Jest radnym.
Katarzyna Michałowska: Tak, jest radnym. Widzę, że on, kiedy rozmawialiśmy, nawet nie pamiętam już, czy w podcaście o tym rozmawialiśmy więcej. Chyba nie, ale już poza podcastem powiedział, że widzi, jak wiele jest do zrobienia, jak wiele może dać. I tak się śmialiśmy, że to takie pozytywistyczne zapędy, że tak jak w literaturze, że on tak wchodzi w tę społeczność, rozumie ludzi, słucha ludzi i naprawdę się tym cieszy.
No wiadomo, profesor, który lata spędził na uczelni, pracując ze studentami. To mu dawało satysfakcję, a tutaj wszedł w tą społeczność. No i ma ten błysk w oku.
Chciałam zapytać panią o ten moment. Jak to było?
Hanna Brejwo Wcale nie było. Dlatego że ja nigdy nie myślałam o tym, nigdy nie interesowałam się samorządem.
Owszem, zawsze byłam bardzo aktywna. Od szkoły gdzieś tam mnie nosiło, jakoś tak te problemy nigdy nie kończyły się na mnie samej, czy tam na najbliższym otoczeniu. Ale nigdy nie myślałam o takiej pracy.
Natomiast u nas w gminie niestety było referendum. Mieszkańcy bardzo się oburzyli, doszło do konfliktu. Ten konflikt sięgnął zagranicy. Niestety mieliśmy taki bardzo przykry PR, bo to taka niefajna była reklama.
No i zaczęły się nowe wybory po tym referendum, ponieważ odwołano wówczas wójta i całą radę odwołano. A to były jeszcze wybory, kiedy wójta wybierała rada. To była już ostatnia kadencja. Już w kolejnej kadencji były bezpośrednie wybory wójta. No i tworzyły się komitety, gdzie zbierano kandydatów na listy do rady. No i komitet, z którego wystartowałam, zbierał i trafił do mojej siostry, bo zwyczajnie brakowało im ludzi.
Ja, pracując w Gdańsku, bardzo mało przebywałam w Pszczółkach. Raczej tylko na nocleg, ale oczywiście mieszkałam tam, więc oczywiście znano mnie, chociaż bardziej z nazwiska panieńskiego niż z męża.
No i trafił do siostry. Ona powiedziała “Nie, nie. Ja to nie, ale Hanię”. Ja odmówiłam, miałam swoją pracę. Kończyłam w Akademii Morskiej kierunek zarządzania i tam moim promotorem była pani profesor Jolanta Zasadzka. I ona zawsze nam mówiła jedną rzecz: “Jeżeli jesteście przekonani do czegoś i namawiacie ludzi, że należy dokonać zmiany albo namawiacie do jakiś nowinek, które trzeba wprowadzić w zarządzaniu, żeby uelastycznić organizację, to nie możecie bać się samemu się temu poddawać”. Ja gdzieś te nauki w głowie miałam.
No więc, kiedy mnie powiedziano, że potrzebują ludzi na listę, zgodziłam się.
“Ale nie, nie wygrasz. Spokojnie, nie wygrasz, tylko żebyśmy mogli tę listę zgłosić”
“Nie no, pewnie. Ktoś potrzebuje, podpiszę.”
Naturalnie to wszystko poszło. Po czym dostałam telefon do pracy, że zostałam wybrana do Rady.
“Jak to zostałam wybrana? Przecież miałam nie zostać wybrana.”
Potem mnie zaproszono na to spotkanie Rady. Siedziałam zawsze w kąciku słuchając, co się dzieje, bo to był dla mnie absolutnie nowy świat. Kompletnie inne środowisko. Więc patrzyłam, jacy oni wszyscy są mądrzy, mają wiedzę, wiedzą, jak się poruszać, wiedzą, co te przepisy…
Kompletnie inne. Taki kosmos, nielogiczne, bo, kiedy się pracuje w firmie, tam patrzy się na zysk, a tutaj trzeba patrzeć inaczej, więc to dla mnie naprawdę była przepaść.
Patrzyłam na nich trochę z podziwem, trochę z zazdrością, trochę z takim poczuciem: “Hania, jak ty mało wiesz. Zabierz się do pracy. Popatrz, co się dzieje.”
No i zaczęły padać kandydatury, ponieważ Rada musiała wybrać, kandydatury na stanowisko wójta.
W życiu. Milion, dwa miliony, trylion mogłabym postawić, że to na pewno nie będę ja.
Ja siedziałam w kąciku słuchając, co się dookoła dzieje.
No i te osoby, ale to byli panowie, zaczęli zgłaszać swoje kandydatury.
Przewodniczącą tej Rady została pani Jolanta Przyłucka, która miała dwa głosy. Wówczas w tej procedurze, jeśli głosy rozkładały się równo w Radzie, to przewodnicząca dysponowała dwoma głosami.
I jak już doszło w grupie, że ty, ewentualnie ty. Druga grupa miała swojego kandydata. Więc teraz było pytanie, na kogo zagłosuje przewodnicząca, bo tak naprawdę może się okazać, że te głosy…że ta grupa może przegrać z tamtą grupą.
Kiedy do niej zadzwoniono…bardzo przebojowa osoba, bardzo tak jasno patrząca, to też taka cecha kobiet. Ważne jednak, żeby te kobiety jednak były, bo one patrzą zupełnie inaczej…powiedział “Dosyć tych kłótni, awantur. Potrzebna jest osoba, która jasno spojrzy i pogodzi wszystkie strony” i powiedziała, że ona jest gotowa oddać swój głos nie znając mnie zupełnie. W szkole podstawowej uczyła mojego syna francuskiego, więc nam się rzeczywiście zdarzyło spotkać na korytarzu i powiedzieć “Dzień dobry” i to była cała nasza znajomość.
I powiedziała, że gdyby zgodziła się pani Brejwo.
Ja do dzisiaj pamiętam wzrok kolegi, który rozmawiał z nią przez telefon. Odwrócił się w moją stronę z takim wzrokiem, nie wiem, zdziwienia, nagle jakby kosmici na Ziemię zjechali i mówi “Hania? Hania, ty chcesz być wójtem?”, więc ja mówię: “Jaaa? W życiu”.
To było moment, taki szok. Jola potem powiedziała, tak się domyślam, że to jest jej decyzja, że na tę osobę jest gotowa oddać głos. No i rozmowa się skończyła.
Kolega, dzisiaj już śp Tadeusz, z ogromnym doświadczeniem samorządowym, który również zgłosił chęć kandydowania, potem w dalszych latach był mi bardzo pomocny, korzystałam z jego doświadczenia i wiedzy ogromnie. To jest ta wielkość ludzi, że mimo że miał ochotę kandydować, nie został w ogóle wzięty pod uwagę i ta jego chęć pomocy mi, kiedy towarzyszył mi, jest po prostu nie do opisania. To są wielcy ludzie, którzy są dookoła nas, a których my nie zawsze potrafimy docenić i dostrzec.
On właśnie powiedział, że, jeżeli mamy przegrać ten wybór i nie mieć swojego kandydata, a okazuje się, że możemy mieć, no to dajmy poparcie Hani i niech wystartuje.
A ja, u siebie w zakładzie miałam taką sytuację, gdzie pracowałam, ja nikomu nie mówiłam, że startuję, mam jakieś plany, ponieważ ja to bardzo lekko wzięłam. Ktoś mnie zgłosił, na pewno nie przejdę, to tak jest, naturalne, proste.
Potem nagle się okazało, że wszyscy mówią, że, jak nie mamy wyjścia, dobrze.
Do mnie nie docierało. Pamiętam to moje uczucie i dzisiaj to moje uczucie porównuję do tej pustki w głowie, którą mam ze względu na śmierć prezydenta.
Ja mam dokładnie pustkę, ja nie wiem, co ja czuję. Jest jakiś dół, przepaść.
I wtedy bardzo podobnie czułam. Nic nie wiedziałam, ja nic nie myślałam.
Doszło do wyborów. Ja je wygrałam. Rada przegłosowała. I zostałam wójtem. Komisarz oddał mi klucze. Puste biurko. Kluczyk. Puste szuflady. I mówi “Życzę ci powodzenia. No to rządź”.
I ja z tym zostałam. Byłam zielona jak jabłuszko. Ale myślę, że dla wszystkich jestem przykładem, że jeżeli się przy rekrutacji wypisuje wszystkie niezbędne kwalifikacje i dodatkowe kwalifikacje, to jeszcze, poza tymi kwalifikacjami, należy mieć taką dużą elastyczność w głowie i patrzeć na człowieka i na jego potencjał. Bo, gdyby ktoś zrobił rekrutację na stanowisko wójta, byłam ostatnią, absolutnie ostatnią osobą, która się na to stanowisko nadawała. Bo ja kompletnie nie miałam doświadczenia, ja nie miałam wiedzy, ja nie miałam niczego.
Ja miałam tylko jedno. Na pewno kochałam swoją gminę, no moją miejscowość absolutnie. Ja generalnie mam cechy, że, jak to mówię, kocham ludzi.
Okazuje się, że na tej bazie, kiedy jeszcze dodatkowo ma się pracowitość, bo chyba mam taką cechę, można poznać bardzo dużo rzeczy.
Co prawda po tych latach mówię “Nie, nie, za projektowanie to bym się nie wzięła, ale wiele innych rzeczy pewnie bym zrobiła” i tak się stało.
To było pięć kadencji. Prezydent Adamowicz mówił “Zaczynaliśmy prawie razem”. Mój stan zdrowia troszeczkę mi przeszkodził. Ja już w poprzedniej kadencji nie chciałam startować i mówiłam, że nie będę, ale ponieważ moi kontrkandydaci posunęli się tak daleko, że jeden z nich powiedział, że na mnie nie ma co głosować, bo umieram. Użył takiego argumentu. Pomyślałam sobie “Dobrze, skoro jest argument, to trzeba dać drugi, kontrargument” i ten kontrargument zadziałał. Sami oceńcie, kto ma ile zdrowia. No i wygrałam.
Ale już wówczas, kiedy wygrałam tą ostatnią kadencję, od razu powiedziałam, że musimy pracować dla tej gminy, że to jest moja ostatnia kadencja. Nie tylko ze względu na stan zdrowia. Jest tyle czasu, mnie się wydawało, że pewne rzeczy można zrobić lepiej, a jeżeli się pracuje dla kogoś to tak, jakby mieć kogoś kochanego obok siebie i chcemy dla niego jak najlepiej i możemy przedobrzyć. Wtedy warto zapytać kogoś z boku, czy ja nie robię krzywdy temu, kogo kocham. Że można coś zrobić inaczej. A to inaczej może się okazać lepiej.
Chciałam dać taką możliwość, żeby ktoś zobaczył, czy to jest dobry kierunek, czy to była słuszna decyzja. No, tu akurat czas pokaże. I ludzie ocenią, czy było słusznie.
Jak to zwykle bywa, myślę, że jest duża grupa ludzi, która myśli, że cieszą się, że nareszcie zmiana. Nieskromnie liczę, że jest też grupa ludzi, którzy mówią “Ojej, szkoda”.
Ale ja mam dużą satysfakcję, że zrobiłam, chyba, dużo. Pewnie nie tyle, ile planowałam. Ale dziś te Pszczółki wyrosły na jakiegoś takiego rozpoznawalności, gdzie zaprzyjaźniły się z Gdańskiem, właśnie poprzez osobę prezydenta. Zostawiłam gminę w sytuacji, kiedy najtrudniejsze zadania inwestycyjne, zostały wykonane, a teraz są wręcz kończone.
Pytam się ciągle, czy na pewno budżet skończył się tak, jak było w planie. Bo robiłam przecież budżet na ten rok, więc dzwoniłam do pani skarbnik i pytam, czy na pewno budżet jest taki, jak planowałam, że wójt ma takie możliwości i jeszcze margines do dysponowania do realizacji swoich planów, żeby mógł swobodnie działać, żeby nie mógł powiedzieć “Ojej, nie ma ruchu, bo był zły budżet”.
No i usłyszałam w odpowiedzi: “Spokojnie, jest dokładnie tak, jak chciałaś, a nawet jeszcze lepiej”. Więc mam dużą satysfakcję i mam nadzieję, że moje kochane Pszczółki będą się tylko rozwijały dobrze.
Katarzyna Michałowska: Tak. Też tak myślę, że tak będzie.
Pamiętam, że, kiedy panią poznałam, mówiła pani o takich zmaganiach i już lepiej rozumiem te zmagania. Bo jeżeli jest się menadżerem, jeżeli pracuje się gdzieś, w cudzysłowie, normalnie, przychodzi się do takiej innej pracy związanej z samorządem, to na przykład taka ustawa o zamówieniach publicznych zupełnie wiąże ręce i tutaj trzeba dużej kreatywności, dużego porozumienia, też szukania jakiegoś konsensusu, ale w ramach prawa, które bardzo ogranicza. I pamiętam, że pani o tym opowiadała, o walce o szkołę, o drobne rzeczy, które na przykład były związane z kafelkami, żeby te kafelki były jednak ładne, bo szkoła jest dla dzieci i dzieci tam będą spędzały czas. I tak naprawdę to myślę sobie o tych drobnych rzeczach, które jakoś pani też musiała przetransformować w swoim myśleniu i podejściu. To też jest ogromne wyzwanie.
Hanna Brejwo No właśnie, ale tego chyba tak się nie odbiera. Ponieważ, kiedy ktoś tak pracuje i robi naprawdę to, co kocha, to nawet trudno nazwać to pracą. To po prostu była frajda.
I kiedy robiliśmy remont…no wiadomo, że szkoły to jest taka studnia bez dna. Jedno się zrobi, drugie oczekuje pracy i można robić i robić.
Nasze szkoły rzeczywiście wymagały dużo pracy, dużo inwestycji. Ciągle tam będzie coś potrzebne.
Nawiązując do tego, co pani powiedziała na temat tych kafelek, między innymi łazienki, więc kiedy zjawiłam się i zobaczyłam, co w tych zamówieniach było i co wykonawcy poprzywozili, powiedziałam “Nie, nie. W życiu”. Dzieci mają wejść do nowego, pięknego pomieszczenia, kolorowego, żeby łazienka im się kojarzyła z czymś miły, estetycznym. To nie może być, że wejdą i jest albo biało albo szaro albo jakoś tam. Tak nie można. To był zawsze problem, bo słyszałam od wykonawcy “A ja już wydałem na to pieniądze”
“No dobrze”, mówię, “to odda to pan do hurtowni, a kupimy nowe”
“Ale tak mieliście w zamówieniach publicznych”. Tutaj zamówienia publiczne rzeczywiście są taką barierą, natomiast barierą są one z mojego punktu widzenia, bo każdy człowiek ocenia według własnych kryteriów.
Jeżeli to dla mnie było oczywiste, że ja działam w interesie gminy i od wykonawców mam odzyskać jak najwięcej i jak najlepiej za jak najmniejsze pieniądze, to nie zawsze idzie w parze, ale ten optymalizm musiał się zgadzać, to dla mnie po co są te zamówienia. Przecież ja i tak będę się starała zrobić jak najlepiej, więc po co mi są te zamówienia, które mi tylko wiążą ręce. Ale to z mojego punktu, bo ja mam poczucie uczciwości.
Natomiast rozumiem, że jeżeli zdarza się tam, że są pewne rzeczy niejasne, ludzie mają wątpliwości, czy jest to uczciwe załatwione, to procedury zamówień publicznych porządkują ten cały świat zamówień.
Ale faktycznie tak się stało, że ja jeździłam po sklepach, po tych hurtowniach, wybierałam te kafelki, przywoziłam próbki. Już potem dochodziło do tego, że mi w sklepach robiono całe projekty, jak te łazieneczki mają wyglądać, że każda łazienka inaczej.
Czy jak u nas w urzędzie robiliśmy, bo to jest stary budynek, schody były drewniane, wszystko się zapadało, ale potrzeb było tak ogromnie dużo, że ciągle mówiłam “Nie, nie, nie. Najpierw ten chodnik. Najpierw tam, ludzie. A my, urząd wytrzymajmy”, chociaż było ciasno, zadań przybywało. Aż w pewnym momencie powiedziałam “Stop”, przecież to nie chodzi tylko o to, że my pracujemy w lepszych warunkach, ale przychodzili do nas mieszkańcy, przychodzą inne osoby z zewnątrz i wyrabiają sobie zdanie o nas.
Mało tego, komfort pracy, załatwiania, żeby móc było usiąść, to też jest ważne. Przeszliśmy remont urzędu.
Jest wiele takich sytuacji, o których można by było mówić i one tak mnie angażowały, że jak potem wchodziłam i widziałam, że te kafelki naprawdę są na ścianie i rzeczywiście wygląda fajnie. Pytałam użytkowników, dzieci, jak im się podoba i pamiętam, że taka dziewczynka, nie wiem, ile ona miała lat, może cztery, która powiedziała, że kolory jej się podobają, ale ta łazienka jej się nie podoba, że podoba jej się łazienka grupy Kornelii, bo tam są jeszcze ładniejsze kolory.
No rzeczywiście tam były takie lekko w róż wchodzące, połączone z pięknym kolorem, więc dziecko miało akurat taką potrzebę estetyki…
Katarzyna Michałowska: Różową
Hanna Brejwo Tak, więc tam jej się bardziej podobało.
Trochę mi było przykro, że nie spełniła tych oczekiwań. Panie się tylko uśmiechnęły i powiedziały, że z tamtej grupy chcą tu do łazienek, więc my sobie tu załatwimy dopóki się nie oswoją, dopóki się nie przyzwyczają, to ten moment takiej nowości, jest taki ważny.
Nie wyobrażałam sobie, żeby coś mogło być, żebym ja tego nie dotknęła, nie zobaczyła, żebym nie wiedziała, jak to jest.
Nawet, kiedy był taki moment, że było wiele spraw i czułam już takie przemęczenie zwyczajnie i mówiłam do moich kolegów, koleżanek “No dobrze, to jedźcie, załatwcie”. Potem przychodził wieczór i myślałam, że pojechali, załatwili, ale ciekawe, co tam się teraz dzieje i wsiadałam do samochodu i jechalam.
Tak sobie myślę, że jest to niezgodne z zasadami zarządzania i pewnie moja profesor Zasadzka nie byłaby zadowolona z tego, jak ja to zarządzanie prowadzę. To w zasadzie było ręczne zarządzanie, ja powinna delegować na tyle, żeby ludzie sami to załatwili.
Ale wydawało mi się…to nie była kwestia tego, że nie ufałam swoim ludziom, bo pracownicy naprawdę są oddani i robią wszystko, jak mogą, ale patrzą na sprawy fragmentarycznie, ze swojego stanowiska i mają w zakresie pewne zadania, od do.
Natomiast, kiedy się zarządza, jest się menadżerem, należy patrzeć globalnie na wszystko, więc jeżeli pracownik mówi “Te płytki są dobre, bo będą łatwe do utrzymania, łatwo zmywalne”, to wtedy ja odpowiadam “Dobrze, ale te płytki nie spełniają wymagań, jak przyjdą ludzie z zewnątrz, mieszkańcy nie będą mieli satysfakcji”.
Ja miałam zwyczajnie poczucie odpowiedzialności przed mieszkańcami, że to ich mam zadowolić. Nie koleżankę, wykonawcę, tylko mieszkańców. Oni mają się czuć dobrze. To dla nich było budowane.
Zarządzanie nie jest trudne, kiedy rano się wstaje i myśli się “Ludzie na spotkaniu mówili, że potrzebują tego. Jak zrobić, żeby oni to mieli” i kiedy się o tym myśli, te myśli zaczynają się materializować. One zaczynają zmieniać się w jakieś konkrety.
Ktoś jedzie na ten teren, patrzy się…pobudowaliśmy świetlice. Mamy w tej chwili świetlicę w prawie każdej miejscowości, bo w jednej mamy plany do realizacji. Mam nadzieję, że kolega będzie to realizował. W terenie, na który patrzyliśmy i pamiętam jak dzisiaj, jak sołtys mówił, że tutaj to się nic nie da, że tutaj są ogródki nauczycielskie, że się po prostu nie da.
Jak to się nie da?! Wszystko się da. I dało się.
Potem słyszałam, że wydaję pieniądze bezpodstawnie, bo buduję świetlicę w miejscowości, w której nic się nie będzie działo.
Proszę mi powiedzieć, kto dał prawo innemu człowiekowi oceniania potencjału drugiej osoby. Dlaczego mieszkańcy jednej miejscowości mówią, że mieszkańcy innej miejscowości nie są warci albo godni, żeby zainwestować w świetlicę.
Dla mnie to było karygodne, niedopuszczalne. I tak nawet trochę na złość pokazania wam, że to nieprawda, że wszyscy są warci nakładów pomocy, bo wszyscy ludzie są dobrzy. Nie rodzą się źli. To dopiero potem ten świat ich kształtuje w jedną albo drugą stronę.
I wybudowaliśmy. Dzisiaj ta świetlica chyba najbardziej żyje. To jest to miejsce, gdzie mamy koło gospodyń prowadzone przez mężczyzn. Tam jest cudnie. Były pomysły, ja pamiętam, że co chwilę wpadał sołtys, który mówił, że i trzeba jeszcze zrobić to.
“O rany, jeszcze to”
“Nie no, pewnie, trzeba to jeszcze zrobić. Tylko proszę się zastanowić”
“Daj mi chwilę, moment”
“Dobrze, ja tylko tak mówię. To nie o to chodzi, że zaraz. Tylko tak mówię”
I to “ja tylko tak mówię” oczywiście musiało się przerodzić i zmaterializować. Też w tej miejscowości i przy tej świetlicy. Tam szkoła została zlikwidowana. Z ciężkim sercem została zlikwidowana, ale było w końcu czworo uczniów. Bardzo chciałam, żeby tam powstały takie klasy specjalne, żeby rozwinąć to pszczelarstwo, to, co dla nas jest najważniejsze. Ale jak człowiek ma pomysł, to on musi trafić na dobry grunt. Niestety nie trafiłam z tym na dobry grunt. To byłoby nieszczęście dla tych dzieci, gdyby one były w tej szkole. To już nie chodzi o koszty, ale one byłyby nieszczęśliwe, bo nie byłyby dostosowane do życia w grupie, kiedy poszłyby potem do czwartej klasy do dużej szkoły. Prawdopodobnie byłyby zagubione, nie mogłyby się odnaleźć. Zrobilibyśmy im krzywdę. Tu rodzice zrozumieli to doskonale.
Oczywiście zrobiliśmy przecudny projekt pałacu ślubów, dlatego że jest to miejscowość, którą należy jeszcze mocno pokazać na zewnątrz. A jak są śluby cywilne, to wszyscy muszą jechać tam, gdzie jest sala ślubów. No więc pomyślałam, że zrobimy tam pałac ślubów, w takim stylu naszym, bartniczym, I wszyscy, którzy biorą ślub, przyjadą tam.
Jest taki piękny projekt…bardzo liczę na to, bo to są świeże sprawy, więc liczę, że może uda je się zrealizować…jeden sołtys wpadł na pomysł, bo tam jest takie rondo, żeby zrobić takie ładne to rondo na drodze powiatowej. Ja pamiętam, ostatni dzień mojej pracy, ta sprawa była prowadzona. Pracownik nawet miał tam rozmowy z wykonawcą. Sołtys czekał.
Spotykam tego sołtysa na korytarzu i pytam: “Romeczku, powiedz mi, jak tam wygląda ta sprawa?”
“No nie najlepiej, bo wykonawca coś nie może zrobić, a jest inny wykonawca. Tam jest pani, która mówi, że dałaby może radę, ale tam jest jakiś kłopot”
“Słuchaj, a ściągniesz tą panią za godzinę?”
“Pewnie”
Jak zrobiliśmy burzę mózgów na tym spotkaniu, oni mówili tak, jak ten projekt. Ja to widziałam inaczej, więc zaczęłam z panią rozmawiać.
“A gdybyśmy to zrobili inaczej?” Ta miejscowość miała 750-lecie powstania. Ofiarowaliśmy im taki piękny, duży fotel. To miejscowość rycerska, więc fotel z takim elementem rycerza.
“I gdybyśmy na tym rondzie, na kamieniu, na żywym, naturalnym kamieniu wygrawerowali rycerza, pokazali, jaka to miejscowość i ładnie to otoczyli”.
Okazało się, że ten mój pomysł trafił naprawdę na dobry grunt u tej pani i ona, jak ten temat chwyciła, od razu powiedziała, że super. Dla mnie to miód na serce i zrobiła to.
Są takie pomysły, które gdzieś tam przychodzą i w mojej ocenie to nic trudnego, to gdzieś tam powstaje i kiedy jeszcze ma się w otoczeniu ludzi, z którymi można rozmawiać, którzy nie przytakują, tylko oceniają. Mają swój pomysł i mówią, że nie zgadzają się. Kiedy robi się burzę mózgów i ktoś mówi “Nie, ja mam zupełnie inaczej”, to wtedy okazuje się, że ostatecznym efektem jest pomysł pozbierany po trochu z każdego pomysłu.
Nie ma nic gorszego, jak są współpracownicy, którzy przychodzą i mówią “Tak, tak, pani wójt, dobry pomysł”, a ja w głowie czuję, że coś jest nie tak.
“Jak to dobry? Skrytykujcie go. Opowiedzcie, co jest w nim nie tak”
“Nie no, wszystko jest tak”
Patrzę na nich z przykrością. Że co?! Że nie chcą mi powiedzieć, bo się boją, że ja mogę być niezadowolona. Nie znają mnie. Rozczarowanie, że może nie tak zarządzałam, skoro nie mają tego przekonania.
Zdarzyło się to bardzo sporadycznie. Generalnie ludzie nawet ostro się wypowiadali, bym powiedziała, o swoich pomysłach. I to przekuwało się potem w realizację taką materialną.
Naprawdę pomysły powstają piękne.
Ale chciałam jeszcze zwrócić państwu uwagę, że jest jeszcze w zarządzaniu coś takiego, jak odpowiedzialność za słowa, odpowiedzialność za przyjmowane zobowiązania i dotrzymywanie i rozliczanie się z tego. Ja bardzo chciałam to podkreślić, że to działa, że jeżeli mieszkańcy mówią “Powiedziała nam, że to zrobi”, to dajmy jej czas, bo na pewno to zrobi.
Jak ja słyszałam “Obiecała pani”, odpowiadałam, że pamiętam i prosiłam o troszeczkę czasu.
“Akurat”
I wtedy ktoś z sali powiedział “Przestańcie, skoro powiedziała, to tak zrobi”
To jest największy komplement.
Taka umowa została zawarta między nami. Kiedy objęłam gminę, to z kanalizacją było u nas naprawdę krucho. Kanalizacja, wierzcie mi państwo, to jest najgorsza inwestycja, najgorsza. Kosztuje miliony, głęboko pod ziemią. Rozprute jest wszystko, więc błoto, bałagan ogromny, a potem, kiedy się zasypuje, efektu nie widać i ludzie zapominają. Bo odkręcenie kranu i że woda leci to jest tak oczywiste, że przyzwyczajenie się do dobrego jest prostą sprawą. Potem zapominamy. Potem nie można pokazać zdjęcia, że były szamba. A u nas takie szamba były naturalne, bo niestety leciało to wszystko do rzeczki i dokładnie można było wiedzieć, gdzie jesteśmy, w którym miejscu, bo zapachy były niekoniecznie…
Więc podjęłam decyzję, że kanalizujemy gminę. Były głosy sprzeciwu, że lepiej wybudować drogi, że to tyle kosztuje. Ludzie będą widzieć. Ale w mojej osobistej ocenie takie podejście jest populistyczne.
Każdy dobry gospodarz robi to, co najtrudniejsze. A potem jak na to się nałoży drogę, a pod drogą jest wszystko, to jest poczucie dobrze wykonanego zadania.
Byłoby dużą niegospodarnością i nieroztropnością, gdyby wybudować drogę, a za rok pruć tą drogę, żeby położyć kanalizację. Nie mogliśmy sobie na to pozwolić, bo jesteśmy gminą zbyt biedną, ale myślę, że też zbyt rozsądną na taką rozrzutność.
Wówczas umówiłam się z mieszkańcami, w jakiej kolejności będziemy kanalizować. Były spotkania, pokazywaliśmy. W niektórych sytuacjach było niezadowolenie, bo jedni mówili “A dlaczego znowu my drudzy, a dlaczego nie pierwsi”, ale w efekcie pomalutku, po kolei doszliśmy do porozumienia. Ja doskonale wiedziałam, którą miejscowość po kolei kanalizujemy. I mieszkańcy wiedzieli, że ten okres kanalizowania, mają dać mi przerwę na robienie zewnętrznych inwestycji, tych drogowych, ponieważ nie będzie nas na to stać. I budowaliśmy tę kanalizację.
I proszę sobie wyobrazić, że w okresie budowy tej takiej najtrudniejszej, to błoto straszne, te wykopy czasem czterometrowe w dół, to było naprawdę wszystko rozprute, ja w ogóle nie miałam zgłoszeń od mieszkańców, że drogę trzeba zrobić, że czas najwyższy, że po błocie się chodzi.
Czyli ludzie, jak doszło do umowy społecznej, po prostu to respektowali. Więc proszę sobie wyobrazić, jaka byłaby sytuacja naganna, nie do przyjęcia, gdyby się okazało, że ja tej umowy nie dotrzymałam.
Taki był moment w tym procesie inwestycyjnym, że jedna miejscowość, która miała być w dalszej kolejności, dostaliśmy tam pieniądze na drogę. Byłoby bez sensu robić najpierw drogę a potem kanalizację. Zrobiłam kolejne spotkania z miejscowościami, które były przed tą miejscowością z pytaniem, czy możemy to zamienić pokazując, co dostaliśmy, jak to wygląda, czy to jest warte i czy mieszkańcy się na to zgodzą, bo, gdyby się nie zgodzili, pewnie oddałabym pieniądze, bo uznałabym, że nie ma większej wartości od dotrzymania słowa i pieniądze nie są większą wartością od dotrzymania tego słowa.
Ale mieszkańcy się zgodzili. Społeczeństwo jest bardzo mądre, kiedy jest się uczciwym w stosunku do niego. Zgodzili się i rzeczywiście myśmy to wykonali to w tej kolejności, dotrzymując już potem tej kolejności bez żadnych zastrzeżeń.
Dzisiaj z perspektywy czasu, chociaż pomyślałam sobie, czy nie było lepszych inwestycji, takich piękniejszych, kiedy się coś zrobi, takie cacko. Ja jestem taką sroką, ja lubię, kiedy coś jest ładne, a nie tam w tej glinie niejednokrotnie. Dzisiaj wiemy, że rzeczywiście to była słuszna decyzja, bo mamy skanalizowane ponad 99%. Bardzo trudna inwestycja.
Niejednokrotnie siadaliśmy z koleżankami, kolegami i mówiliśmy “Dosyć, poddajemy się, tego nie damy rady”, ale to był moment, taki moment słabości, bo zaraz potem pojawiał się głos “Jak to nie damy rady?! Oczywiście, że damy radę”.
Jak budowana była autostrada, ten pierwszy odcinek…ale tutaj wtrącę, bo budowa autostrady to była decyzja wojewody Kurylczyka, który potem był w ministerstwie, to dzięki niemu ta autostrada zaczęła się budować i też myślę, że warto o tym pamiętać. Taka przypomniała mi się sytuacja, sympatyczna chyba, kiedy było spotkanie, a zaczęłam być włodarzem to pań niestety nie było dużo, byłam raczej rodzynkiem w tym towarzystwie i było takie duże spotkanie, na którym byłam ja sama z kobiet. Sami koledzy.
No i wojewoda Kurylczyk, mówiąc do nas, cały czas mówił “Koledzy słuchajcie” i tak to powtórzył kilka razy. I ja w pewnym momencie…taką trochę naturę mam buntowniczą…podniosłam lekko rękę i on spojrzał, bo siedział na takim podeście: “Tak, słucham panią”
“Panie wojewodo, czy to, co pan mówił, mogę odbierać, że dotyczy również mnie?”
“Jak to?”
“No bo koledzy, nie mogę się odnaleźć”
“Ojej, przepraszam”
Oczywiście był śmiech na sali. Wszyscy mówią “Hania, no co ty?”, ale bardzo chciałam zaznaczyć, że kobiety są, że kobiety dają radę, że kobiety myślą, że czas, żeby to zauważono.
Proszę sobie wyobrazić, jaki to, mimo wszystko, był miły gest, kiedy następnego dnia przyjechał asystent pana wojewody i przywiózł mi srebrną broszkę z bursztynem z przeprosinami od pana wojewody za ten nietakt. Można by powiedzieć “Eee tam, wielka sprawa”, a ja myślę, że wielka sprawa. Niewiele jest osób, których stać na taki gest.
To, że my jesteśmy silne, to, że my podejmujemy decyzje, trudne decyzje, ważne decyzje to wcale nie znaczy, że gdzieś głęboko wcale nie jesteśmy kobietami. Jesteśmy, z pełnym wachlarzem tych naszych uczuć, emocji, tego przeżywania, kiedy należy się dostosować do zmian, których się boimy, zmian, których my się boimy, a jeszcze się okazuje, że na takim stanowisku musimy do tych zmian przekonać wszystkich innych ludzi. Jak to zrobić, kiedy samemu ma się obawy. My z naszą naturą, mimo wszystko, delikatną chcemy powiedzieć, że to się da, że to można, że każda zmiana jest początkiem czegoś nowego, często lepszego, więc warto. Jesteśmy takimi kobietami i mamy taką naturę typowo kobiecą i nie możemy się od tego odwrócić plecami. Dlatego takie gesty, męskie, są nam mile widziane.
To, że mężczyźni mają pamiętać, że nasza wiedza, nasze zdanie ma być na równi z ich zdaniem, nie znaczy, że nie mają pamiętać, że, kiedy wchodzą, to powinny nam drzwi otworzyć.
Katarzyna Michałowska: Wspominała pani, kilka zdań a propos tego, że chciano panią wywieźć na taczkach albo, że ktoś mówi “Nie głosujcie na nią”, ale tak sobie myślę, że ta radość dawania, radość emaptii, radość pomagania jest zawsze okupiona tym, taką mową hejterską, takimi zdaniami, które niestety bolą.
Tak sobie myślę o śp prezydencie Adamowiczu. Często ludzie o nim mówili “Ile on jeszcze jest w stanie pomieścić”.
Tomek Nadolny, który pracował z nim, mówił zawsze do mnie “O jejku, ile ten prezydent jest jeszcze w stanie pomieścić w sobie tego hejtu”.
I tak samo myślę sobie o pani też, że są słowa bolące i są też niewypowiedziane i takie oceniające, tak jak tutaj zabranie gminie takiej godności, dlaczego im się nie należy, a dlaczego tym się należy. Ludzie czasami tak bezmyślnie te słowa wyrażają.
Czy ma pani jakieś sposoby radzenia sobie z tym? Ja wiem, że nie ma takich sposobów, bo słowo rani jak miecz i miecz w tym momencie, kiedy jest wbijany, rani, a słowo ciągle, ono zostaje w głowie i ciągle człowiek musi z nim chodzić.
Hanna Brejwo No właśnie, to jest bardzo trudne, bo pomimo tego, że ma się dookoła przyjaciół, bliskich, którzy wspierają, to tak naprawdę z tymi emocjami zostajemy sami. Tak jakby człowiek może zamknąć się w pokoju, zapalić świeczkę, usiąść w fotelu, wziąć lampkę dobrego wina, ja nie piję, więc biorę soczek i zastanawia się, co ma z tym zrobić. Ja generalnie analizuję wówczas, czy w tym hejcie jest jakaś część prawdy, czy ktoś miał powód tak powiedzieć, bo może ja zrobiłam, nieświadomie, coś, co mogło sprowokować tę osobę.
Mogą być takie sytuacje, że kiedy ktoś mi powie “Zrobiłaś źle. Jeśli ja stanę w pozycji “Nie, nie, nie ma takiej opcji. Oczywiście, że zrobiłam dobrze”, nie przyjmę tego do wiadomości, no to jesteśmy już jakby na płaszczyźnie wojny.
Natomiast jeśli damy sobie tę przestrzeń i zaczniemy myśleć “Zastanówmy się, dlaczego zrobiłam źle”. Często w rozmowach zadawałam pytanie “Co zrobiłam źle, co w moim toku myślenia jest niewłaściwego, bo ja muszę głośno to usłyszeć i jakby zastanowić się, czy mogę się z tego wycofać”.
Sama się biłam z takimi myślami, kiedy w pracy coś się wydarzyło i pracownicy nawalili, a już szczególnie, kiedy ich postawa i zachowanie było absolutnie naganne w stosunku do mieszkańców którzy przychodzili. Ja byłam bardzo na tym punkcie przewrażliwiona.
Nie wiem dlaczego tak się zdarzało, że pracownik siadał i po dwóch dniach pracy wydawało mu się, że ma wiedzę, że fakt, że jest pracownikiem urzędu sprawiał, że ta wiedza spływała do jego głowy samoistnie, w cudowny sposób i wtedy zachowywał się z góry.
Zawsze tego nie lubiłam, bo ta nasza rola powinna być inna. My jesteśmy po to, żeby ludzie wychodząc od nas byli uśmiechnięci, zadowoleni, z wiedzą, z dokumentami, co chcą.
Zdarzało się tak, że ja…ja jestem cholerykiem, muszę się do tego przyznać. Pracowałam nad tym przez te wszystkie lata, ale nie udało mi się, więc ja wybucham. Potem mi przechodzi. Więc buchałam na pracowników, że tak nie wolno. Potem w domu, zawsze, niezależnie od tego, jaka to była pora, robiłam sobie analizę tego dnia: czego nie załatwiłam, co mi zostało na kolejny dzień, z kim rozmawiałam, a z kim powinnam. Analizowałam i wtedy “Wow, ale wyskoczyłam. Pewnie ta osoba czuje się dotknięta. Tylko czy zasłużyła”.
I teraz jest tak, jeżeli zasłużyła, mówię “Mocno poszło, ale wiesz, że to nie było fajne”.
A jeżeli nie zasłużyła to po prostu było “Przepraszam”, bo to są takie zwykłe ludzkie rzeczy.
Ale jeżeli ludzie będą mówić do siebie takim językiem, to otrzymają z drugiej strony to samo.
Mam świadomość tego, że byłam bardzo wymagającym szefem. Ja wiem, że ze mną nie było łatwo. Ja pracowałam od rana do wieczora, ja to kochałam i nie mogłam się nadziwić, że ktoś może chcieć iść do domu.
Przywołała tu pani prezydenta i zawsze mnie to fascynowało, ja zawsze byłam pod jego urokiem i kiedy staliśmy gdzieś tam, był zarząd, rozmawialiśmy. Ja mówię, że jest już szesnasta.
“To zaraz to zrobimy”. Ja tu siadam, ale widzę, że pracownicy biura jakoś tak…ale oni byli już przyzwyczajeni, ponieważ prezydent pracował na takich samych zasadach.
“Hania to daj mi znać. Która to będzie? Dwudziesta pierwsza? To daj mi znać”
Dostawałam informacje od dyrektora projektu gdzieś w środku nocy. To było ważne, dla kogo pracujemy. Nie my się liczyliśmy.
Pewnie gdzieś tam trochę płacimy, zdrowiem, rodziną.
Tu należy to powiedzieć, że rodzina to jest nieprawdopodobnie istotny element w tej całej układance. Wsparcie i zrozumienie rodziny, że nie przychodzi się o piętnastej do domu, ani o szesnastej, że nie ma weekendów, że te służbowe rzeczy są absolutnie priorytetowe.
Kiedyś mi mąż powiedział “Gmina jest teraz już twoją rodziną”. Pamiętam te słowa, bo odwróciłam się i zapytałam “Ale to wynika z zazdrości czy niezrozumienia?”
“Nie, nie, ja to tylko tak rzuciłem. Ja cię świetnie rozumiem”
Więc to zrozumienie było mi potrzebne, bo ja szłam spokojnie bez myśli z tyłu głowy, że mój mąż zrobi mi wymówkę, że mnie nie ma w domu w sobotę albo w niedzielę albo kiedy on chciał.
On miał urodziny, a ja byłam na spotkaniu. Ja naprawdę uwielbiam swojego męża, ale to nie znaczy, że ci ludzie w tym momencie byli dla mnie mniej ważni. Nie ważniejsi w sensie priorytetowym, z rodziny się wychodzi, do rodziny się wraca i z nią się zostaje.
Ja chyba też muszę powiedzieć dwa słowa o prezydencie Adamowiczu.
Ja poznałam pana prezydenta, kiedy moja gmina potrzebowała wsparcia. Były środki finansowe przedakcesyjne, były komisje. Niektóre przydzielały pieniądze i tam się głosy liczyły. W tych komisjach zawsze siadali przedstawiciele Gdańska, Gdyni i Sopotu jako tych najważniejszych miast, które są dużym beneficjentem, więc też mają wpływ i decydowanie. A cóż ja taka Hania z małej gminy, z czym ja mogłam tam wystartować, więc złożyliśmy projekt, na którym szalenie mi zależało, bo to był absolutnie dla naszej gminy ważny projekt, więc, kiedy zobaczyłam całą listę tych osób, które były tam w komisjach, zaczęłam po nich kolędować, żeby przekonać ich do tego projektu. Bo jak są obrady, to nikt nie mówi o tym projekcie. Tam nie ma na to czasu, tam po prostu idzie decyzja.
Więc jeździłam po przedstawicielach uniwersytetu, czekałam pod drzwiami politechniki, zakładów pracy, po samorządach, więc między innymi też do panów prezydentów Trójmiasta i pamiętam, jak najpierw byłam u prezydenta Szczurka, który wysłuchał mnie z ogromną życzliwością i powiedział “Tak jest, Pszczółki mają mój głos”. Wyszłam taka zadowolona i pomyślałam, jaki fajny ten Szczurek.
Wydawało mi się, że oni wszyscy są absolutnie mądrzejsi, tacy naprawdę wielcy. Więc ja byłam naprawdę zachwycona podejściem, że mała gmina, a tu się rozmawia jak partner z partnerem. To jest wielka sprawa.
Prezydent Karnowski: “Nie no, pewnie, pewnie, że tak”.
No i musiałam dotrzeć do prezydenta Adamowicza, który kompletnie był nieosiągalny, zupełnie inne przełożenie, więc dorwałam go gdzieś na jakiejś konferencji.
Ja mówię, że mam naprawdę ważny temat.
“Dobra, dobra, to daj tam znać do sekretariatu”
No i mnie to wzburzyło i mówię “Nie, bo to jest ważne dla mnie, dla mojej gminy jest to ważne”
“Ja cię bardzo przepraszam. To z tego rozbiegania. Już siadamy, już mam czas tylko dla ciebie”
I taki moment zatrzymania i potem mówi “Rzeczywiście to dla ciebie jest tak ważne jak dla mnie duża inwestycja i nie ma kompletnie znaczenia, o jakich my mówimy pieniądzach. To zadanie z punktu widzenia gminy jest tak ważne”
I na tej komisji, kiedy już były rozmowy, pamiętam, że był pan prezydent Adamowicz, oczywiście dotrzymał słowa i pan Karnowski. Nie było prezydenta Szczurka i mówię “ O rany, zabraknie mi tego głosu”
Ale proszę sobie wyobrazić, że przysłał człowieka który go zastępował i był do tego umocowany, więc ja do niego podchodzę tak nieśmiało, to były początki mojej pracy i mówię, że ja rozmawiałam z prezydentem Szczurkiem, czy pan może coś wie.
“Ależ oczywiście, ja wszystko wiem”
I to jest piękne. I to jest obraz naszych prezydentów, którzy pochylają się nas rzeczami, które nawet nie dotyczą ich miast.
No a potem dzieckiem prezydenta Adamowicza jest metropolia, jest związek metropolitalny.
Ile wysiłku, ile tłumaczenia oddał, żeby to powstało, to naprawdę nikt tego nie wie, kto nie był w tym, kto nie był zaangażowany. Ten człowiek jeździł po gminach, tłumacząc, jakie to ważne. Potem mówimy, że tak nie można, że on nie da rady, więc zaangażowali się w to pozostali prezydenci. Potem już wymienialiśmy się nawzajem informacjami.
Ale to on to ciągnął. Naprawdę.
Zawsze mi się wydawało i nadal jestem o tym przekonana, że jeżeli gdzieś jechałam i mówię, wypowiadam się w imieniu mieszkańców, to muszę to robić w taki sposób, żeby mieszkańcy nie mieli powodu, żeby się mnie wstydzić, czyli kiedy szłam na spotkanie metropolitalne, najpierw w nocy czytałam wszystkie materiały, bo musiałam wiedzieć, czy na pewno to jest to, na co mogę zagłosować i moi mieszkańcy powiedzą “Mogłaś zagłosować. Daliśmy ci tu glejt upoważnienia”, więc ja zgłaszałam się tam, że te zmiany mi się nie podobają i tak sobie myślałam, że zaraz powie “No tak, ta znowu się odzywa”.
Okazało się, że pan prezydent Adamowicz bardzo doceniał inne zdanie, merytoryczne, które mogło coś wnieść. Nie o to chodziło, żeby mówić byle mówić. Bardzo to doceniał. Do tego stopnia, że ja przy nim czułam się nieco wyróżniona. Ja kiedyś na zarządzie, oczywiście rozmawialiśmy, a on na mnie spojrzał “Hania, zgadzasz się z tym?”
“Tak”
“No to głosujemy”
Więc to było takie jakby dopełnienie tego, że moja gmina Pszczółki nie musi się mnie wstydzić, jesteśmy godni, żeby być partnerem miasta Gdańska.
Nie chciałabym tu pokazywać, że mamy jakieś kompleksy, ale też trzeba to docenić, bo są prezydenci, mało tego są wójtowie, burmistrzowie, który woda sodowo zwyczajnie wpada do głowy. Im odbija i oni myślą, że już nie muszą rozmawiać z małymi.
A ja zalecam wszystkim dystans. Ja zalecam wszystkim samorządowcom, aby pochylili się nad tą najmniejszą sprawą, najdrobniejszą i daję wam słowo honoru, że wtedy te wielkie sprawy naprawdę okażą się prościutkie.
Katarzyna Michałowska: Tak już kończąc naszą rozmowę, będąc przy prezydencie Adamowiczu, wczoraj przeglądałam Twittera i widziałam takie jedno zdjęcie, które zrobił mąż pani podczas kwestowania prezydenta Adamowicza. Ten uśmiech i taki serdeczny wyraz twarzy na tym zdjęciu. Pani powiedziała, że sobie powiększyła to zdjęcie i powiesi je sobie gdzieś w domu.
Pomyślałam sobie, że to jest takie clue życia, że na pewno to jest ten ważny element: rodzina, ale z drugiej strony myślę sobie, że…no jeśli chodzi o mnie osobiście to takim marzeniem jest, żeby nawet te ostatnie chwile życia, że tak jak prezydent zrobił, że on był dla ludzi i był z ludźmi i robił coś, żeby ten świat był lepszy.
Dużo było pretensji do niego, takich żali, złych słów. Ale on naprawdę był temu oddany.
Tak jak pani, pani Haniu. Wielkie słowa docenienia dla pani i to myślenie o ludziach i to bycie blisko nich to jest takie ważne. I żeby tego życia nie rozdać na byle co. Tak bym powiedziała.
Hanna Brejwo Wejdę pani w słowo.
Jeśli ma się jakieś zasady moralne, ma się spojrzenie i potrafi się odróżnić, co dobre i co złe, to w naszej głowie układa się to w jasny kierunek, którą drogą idziemy. I wtedy, jeśli jesteśmy przekonani, że to jest słuszne podejście, w obronie tych słabszych, tej większości, tej sprawiedliwości społecznej, to wówczas nikt, kto chce to wyrzucić, zniszczyć, nie może nam zaszkodzić. I wtedy tak się mówi, że psy szczekają, karawana idzie dalej. Bo to tylko pozwala osiągnąć cel.
Jeżeli nie będzie takich ludzi jak pan prezydent, którzy naprawdę kochają, którzy mają odwagę cywilną, bo kiedy były te wybory, kiedy to wszystko się działo, kiedy mówiłam “Paweł, może trochę odpuść”
“Mowy nie ma. Chodzi o mój Gdańsk”
To takich ludzi potrzebujemy, bo Polska ma trudną historię, ale gdybyśmy pomyśleli, dlaczego jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, to chyba dzięki temu, że w całej tej historii naszej ojczyzny, dzięki Bogu, byli tacy jak Paweł Adamowicz, że oddawali siebie i pomimo wszystko mówili “Wszystko dla Gdańska. Wszystko dla Polski”
Czasem się bałam. Mówiłam “Nie, starczy. Dosyć. Nie dam rady. Po co to. Może nie warto. Chcą, żeby tak było, niech będzie”. Takie myśli też przychodziły.
Ale to przychodziły, a zaraz potem mówiłam “Zaraz. Nie może być tak. Musi wygrać to, co dobre, bo co mam do stracenia”
Ja miałam do stracenia stanowisko. I co z tego?!
Więc to jest ważne.
Tak samo chyba prezydent. Jak podchodził, powtarzał w kółko “Musimy dać radę. Wszystko dla Gdańska”, on to w kółko powtarzał.
Co prawda czasem się śmialiśmy, że dla metropolii. Ale do tego stopnia był uwrażliwiony, nie tylko na ten Gdańsk, ale również ta metropolia była tak ważna, bo on wiedział, że ludziom będzie się lepiej żyło, kiedy będziemy wszyscy razem, kiedy ta metropolia będzie silna to wtedy my będziemy naprawdę silni w całej Europie, jak i nie dalej.
On to rozumiał. On niejednokrotnie potrafił powiedzieć “Dobrze, to Gdańsk z tego zrezygnuje na rzecz tych gmin. Bo te gminy dociągną do Gdańska i będziemy jednym zespołem”. To są cechy wielkich ludzi.
Moglibyśmy sobie tylko życzyć, żeby znaleźli się tacy wielcy ludzie. Pewnie będzie bardzo trudno, bo to jednostki wybitne.
Ale chcę pani, państwu powiedzieć, że kiedy życie dało mi, niezasłużenie, taki zaszczyt, że mogłam być w pewnym momencie swojego życia i pracy zawodowej obok prezydenta Adamowicza, to znaczy, że ja zostałam przez to życie wyjątkowo wyróżniona.
Katarzyna Michałowska: Dziękuję pani Haniu za naszą rozmowę i za te wszystkie słowa, które tutaj padły. Wiem, że nasi słuchacze na pewno wezmą sobie je do serca.
Hanna Brejwo Dziękuję bardzo.