Praca,

O przywództwie i ojcostwie, czyli dlaczego Bolesław Drapella lubi piątki

21 maja 2018

Bolesław Drapella, to mąż i ojciec oraz prezes zarządu Air Help Poland, firmy zajmującej się pomaganiem pasażerom linii lotniczych. Przedsiębiorstwo liczy pięćset osób. Bolesław mówi o firmie, jak o rodzinie. Bolesław jest ojcem piątki dzieci.

Rozmawiamy o tym, jak być ojcem licznej rodziny. O wyzwaniach jakim jest poranne wyjście z domu, zakupy, ograniczanie dzieciom czasu spędzanego przy komputerze oraz pogodzenie czasu spędzanego z dziećmi z pracą zawodową. Co jest trudne, a co jest proste i czego można się z tego nauczyć?

Przy okazji nie unikamy rozmowy o byciu liderem. I mamy interesującą dygresję o tym jak przedsiębiorca wzrasta i w jaki sposób może się uczyć od innych przedsiębiorców.

Polecamy, bo jest to mocno inspirująca rozmowa i nie tylko dla rodziców.

Miło się słucha!

Kilka myśli z rozmowy z Bolesławem Drapellą:

  • Życie na facebooku, a życie w rzeczywistości, to dwie różne rzeczywistości.
  • Jeśli czujemy, że jest nam w życiu źle, to obejrzyjmy własne posty na facebooku. Od razu pomyślimy: jak ten facet ma fajnie.
  • Jestem dumny, że mam dzieci i chcę pokazać innym jak można z dziećmi spędzać czas.
  • Przychodzi się do pracy, a odchodzi się od szefa.
  • Szczęście to rzeczywistość minus oczekiwania.

Air Help: https://www.airhelp.com

Coroczny projekt, w który jest zaangażowany Bolesław Drapella (warsztaty pośredników nieruchomości): http://recamp.pl/

Blog o rodzinie w modelu cztery plus dwa: http://www.dwapluscztery.pl/

Historia taty Bolesława Drapelli: https://bit.ly/2F1QvKo

Jak możesz słuchać podcastu?

Możesz słuchać na tym blogu.

Ale możesz też słuchać nas na dowolnym odtwarzaczu mp3. Plik powinieneś pobrać z tego bloga, a następnie wgrać go na swój odtwarzacz.

Z wygody polecamy ostatni sposób, czyli słuchanie podcastów na swoim smartfonie. Robimy podobnie i jesteśmy zadowoleni, ponieważ ulubione podcasty można mieć ze sobą, by słuchać je w każdym miejscu i dowolnym czasie.

Śledź podcast Stacja zmiana na: iTunes | Android | SoundCloud | Twitter | Overcast |  RSSSpotify  | YouTube

Prosimy, oceń nasz podcast

Jeżeli zechcesz nam w jakiś sposób podziękować za naszą pracę, najlepszym sposobem, będzie pozostawienie opinii w iTunes.

Dzięki temu, że to zrobisz, podcast Stacja Zmiana będzie widoczny i ułatwi nam docieranie do słuchaczy.

Możesz to zrobić klikając na linka poniżej:

-> Link do podcastu w iTunes

Transkrypcja:

Katarzyna Michałowska: Dzień dobry. Witamy na Stacji Zmiana. Wita was Katarzyna Michałowska…

Tomasz Nadolny: Oczywiście Tomek Nadolny.

Katarzyna Michałowska: I nasz gość: Bolesław Drapella, prezes zarządu AirHelp.

Bolesław, czy możesz powiedzieć coś więcej o sobie, żeby nasi słuchacze mogli ciebie poznać?

Bolesław Drapella: Dzień dobry. Rzeczywiście jestem prezesem firmy AirHelp Poland, więc zawodowo jestem bardzo mocno zaangażowany w pomaganie pasażerom linii lotniczych. Cały nasz zespół, ponad pięćset osób, z czego większość jest tu, w Gdańsku, pomaga bardzo dużej ilości pasażerów. Ponad sześć milionów osób skorzystało z tych usług i to jest nasza frajda, nie tylko biznes, ale łączymy to właśnie z takim przeświadczeniem, że robimy coś, czego pasażerowie sami nie byliby w stanie zrobić tak łatwo. Jeśli mają jakieś problemy z liniami lotniczymi, to my jesteśmy im w stanie realnie pomóc.

To jest duża frajda i oprócz tego niesamowity biznes, który też ciekawie rośnie i też osobom zarządzającym na różnych szczeblach daje daje dużo frajdy obserwować, jak ta nasza rodzina rośnie, bo to nie jest tak, że tylko prywatna rośnie, ale też ta biznesowa. A rośnie szybko, przez ostatnie trzy lata urośliśmy z pięćdziesięciu osób do pięciuset. Ciągle nam mało. Jest to duża frajda.

Ale oczywiście nie samą pracą żyje człowiek. Oprócz tego, że zawodowo jestem oddany AirHelpowi, to jest jeszcze projekt Recamp, to są spotkania branży nieruchomości, trochę też z mojej przeszłości zawodowej. Również pięćset osób, ale raz do roku, niesamowicie pozytywnych osób, którzy się rozwijają głównie w branży nieruchomości, ale nie tylko. Kilka dni temu skończyła się ósma edycja. Miałem okazję sam wysłuchać prelekcji, które także mnie zaciekawiły, nawet prowadząc firmę w innej branży.

Więc to jest życie zawodowe i powiedzmy półzawodowe, bo Recamp to jest dawna przeszłość zawodowa, ale też dużo relacji osobistych.

No i bardzo ważne życie rodzinne, gdzie może nie pięćset, ale pięcioro dzieci, czyli też piątka z przodu.

I łączenie tych trzech nóg: ściśle rodzinnej, ściśle zawodowej i tej pomiędzy to jest to, na co większość mojego czasu poświęcam.

Katarzyna Michałowska: Świetna sytuacja, bo dzisiaj również z Tomkiem wjechaliśmy na dwudzieste piąte piętro przepięknego budynku, z którego roztacza się cudowny widok. Musicie to sobie wyobrazić, że my patrzymy prawie na cały Gdańsk. Znajdujemy się w najwyższym budynku w Trójmieście. Tutaj przepiękne biuro, do którego niedawno się wprowadziliście, jeszcze widzimy kilka kartonów nie rozpakowanych, ciągle tutaj jeszcze jesteście w fazie rozpakowywania się. Cudowne. Mogliśmy sobie pooglądać całe biuro, zobaczyć strefę taką coworkingową, otwartą i również te strefy odpoczynku i jadalnię dużą, przepiękną.

Podzielimy się tylko taką informacją, że dziennie dwieście kilogramów pomarańczy jest konsumowanych. Dobrze powiedziałam?

Bolesław Drapella: Tak.

Tomasz Nadolny: Przemielonych na sok.

Katarzyna Michałowska: Dokładnie, na soki. Wyobraźcie to sobie. To od razu pokazuję skalę.

Tomasz Nadolny: No duży zakład pracy, ale wygląda zupełnie inaczej niż się dotąd ze słowami “zakład pracy” kojarzyło.

Nas dzisiaj sprowadza do ciebie, w godzinach twojej pracy, coś, co jest pewnie równie czasochłonne, a ja sądzę, że nawet trudniejsze niż zarządzanie trochę innym teamem, na trochę innych zasadach. Pełnisz rolę na moim Facebooku takiego podziwianego przeze mnie, nie tylko człowieka biznesu, nie tylko startupowca, bo za takiego ciebie mam, ale kogoś, kto dobrze ogarnia rolę ojca. Ja tak subiektywnie uważam, ale to twoich dzieci musielibyśmy się zapytać, czy one mają podobne zdanie.

Ale powiedz mi, co to według ciebie znaczy, z czym to się wiąże bycie dobrym ojcem, bo ja tam oczywiście jakoś sobie uszyłem to pojęcie, ale zdaje mi się, że ty chcesz być dobrym ojcem?

Bolesław Drapella: Być dobry ojcem na Facebooku, czy w rzeczywistości?

Tomasz Nadolny: To się różni?

Bolesław Drapella: Zawsze z natury się różni. Może nie tylko dlatego że z wykształcenia jestem specem od marketingu, więc możliwe, że umiem się sprzedać jako dobry ojciec także na Facebooku. Ale tak poważnie mówiąc, mamy naturalną skłonność dzielenia się tym, co jest dobre, co jest szczęśliwe. Facebook, w ogóle social media tak są zbudowane, że oczekujemy tych endorfin, które są związane z tym, że ktoś polubi to, co lubimy. Jeśli byśmy tylko narzekali co chwilę i pokazywali tę ciemniejszą stronę rzeczywistości, to nie byłoby lajków, to Facebook by nas zakopał, już by nas nikt nie oglądał, więc jakby to naturalne jest, że Facebook, czy tego chcemy czy nie, pokazuje inną rzeczywistość. I to jest taki dobry test na to. Jeśli czujemy, że jest nam w życiu źle, to obejrzyjmy własny film na Facebooku, zobaczymy, jak ten facet ma fajnie. Naprawdę, jeśli tylko z tej perspektywy obejrzymy to, co umieszczamy na Facebooku, to się okazuje, że to jest naprawdę super życie. Takie też zjawisko, które obserwujemy często wśród naszych młodych pracowników, którzy urodzili się, jak już był Facebook albo którzy urodzili się, kiedy internet był już w takim stopniu zaawansowany i dla nich obserwowanie ich znajomych z perspektywy tego, co oni publikują na Facebooku często rodzi pewne frustracje…

Tomasz Nadolny: Tylko widzisz, żeby nagrać na Facebooka, jak się śpiewa kołysankę…

Bolesław Drapella: To trzeba ją zaśpiewać.

Tomasz Nadolny: Po pierwsze, trzeba ją zaśpiewać, a po drugie trzeba znaleźć ten wspólny moment, w którym rzeczywiście się jest z dziećmi. Doskonale sobie zdaję sprawę, ty pewnie też, że z tym jest ciężko w wielu rodzinach. Do tego dodajmy, że masz odwagę zaśpiewać i pobrzdąkać na gitarze, co oczywiście nie każdy potrafi. Tutaj być może rzeczywiście przydaje się twoje doświadczenie życiowe. Ale to wygospodarowanie tego wspólnego czasu i to, czy ty to transmitujesz na Facebooku czy nie, to jest drugorzędna rzecz.

Ja podziwiam to, że ty, po prostu, robisz stop, zatrzymujesz, siadasz z nimi i spędzasz  z nimi wieczór. Nawet jeśli to jest tylko kawałek tego wieczoru, to…

Bolesław Drapella: Tu jakby jest wiele aspektów. Rzeczywiście to, ze ja publikuję na Facebooku takie rzeczy, ma jakby takie dwa aspekty. Po pierwsze, ja lubię pokazywać innym, jak ten czas można spędzać z dziećmi. W ten sposób czuję, że jest to pokazanie, że można. Jak była akcja, że cała Polska czyta dzieciom, może nie oczekuję, że teraz cała Polska będzie grać dzieciom, ale wtedy jest taka duma z tego, że jestem ojcem, duma z tego, że mam dzieci i jeśli jestem w stanie nauczyć innych albo pokazać, że to jest naturalne. Oczywiście, jeśli jeden wariat to zrobi, to jeszcze nie jest naturalne, ale, kiedy każdy kolejny zrobi coś z dziećmi, zrobi live’a z tego, że gra z nimi planszówkę albo im czyta albo jest  z nimi w lesie na spacerze, to promuje ten czas spędzony z dziećmi.

Ale też nie ukrywam, że jest to świadome budowanie mojego wizerunku. Ja jakby nie rozróżniam życia zawodowego i prywatnego na Facebooku. Trochę jest teraz w AirHelpie inaczej, bo ja mam większość partnerów i klientów poza granicami Polski, na Facebooku komunikuję się głównie po polsku, ale z perspektywy współpracowników, z perspektywy polskich partnerów i tych z branży nieruchomości, przez wiele lat pracowałem w branży online’owych nieruchomości,stąd jest ten Recamp, to jest budowanie ciągle takiego wizerunku i to jest rzecz jak najbardziej świadoma, ustalona też z moją żoną, bo to jest kwestia wizerunku naszych dzieci i publikacji, więc dzieci co jakiś czas się tam przewijają. Ale też kwestia samego grania i brzdąkania publicznego. Kilkanaście lat byłem aktywnym instruktorem harcerskim, od zucha przez harcerstwo, więc takie upublicznianie się z tego typu aktywnościami, jest całkiem naturalne. Choć dopiero pod koniec mojej kariery w harcerstwie nauczyłem się na tyle dobrze grać. Natomiast to harcerstwo tam się przejawia przez to życie wielokrotnie, chociażby teraz w AirHelpie pracują moje byłe zuchy, a ostatnio, jak musieliśmy wylądować na SOR-ze w szpitalu, to się okazało, że jeden z moich zuchów jest ortopedą i też nam pomagał, więc…

Katarzyna Michałowska: Harcerska rodzina.

Chciałam się odnieść do tego, co powiedziałeś. Niedawno mieliśmy z Tomkiem rozmowę z Maciejem Dębskim, który się zajmuje social mediami, też fonoholizmem, dużo szkoleń prowadzi w różnych szkołach, dużo mówi o tym, jak to weszło w naszą rodzinę. On powiedział takie zdanie, że, jeśli wyssać z rodziny social media, rodziny nie mają sobie nic do powiedzenia. Kiedy ty pokazujesz ten aspekt ojcostwa na Facebooku, kiedy dzielisz się tymi rzeczami, to podejrzewamy z Tomkiem, że ty masz, może też z powodu tego harcerstwa, że masz jakieś pomysły na spędzanie czasu, bo między innymi Maciej Dębski mówił też, że oni musieli cały program przygotować dla rodzin, bo rodziny nie miały pomysłu na to, jak mają spędzać z dziećmi czas, jak mają zamoderować tym czasem.

Tomasz Nadolny: Jak się im zabierze smartfony, to pozostaje pustka.

Katarzyna Michałowska: Tak, pozostaje pustka, bo oni często spędzają tak czas, że “ooo, zobaczy tu taki filmik, zobaczy tu coś innego”. Inna sprawa, że wiadomo, że social media w życiu rodziny też mają dobre aspekty.

Ale chciałam cię zapytać, czy masz takie swoje ulubione pomysły na spędzanie wspólnie czasu? Co lubicie wspólnie robić?

Bolesław Drapella: Przez to, że mamy dość młode dzieci, najstarszy syn ma w tej chwili dziesięć i pół roku, on jedyny ma smartfona, bo powiedzieliśmy, że dopiero od dziesiątego roku życia można mieć takie urządzenie, jeśli nie ma problemów z nauką i też w jakiś sposób limitujemy ten dostęp, do czego to urządzenie służy…

Katarzyna Michałowska: A limitujecie, to ile czasu?

Bolesław Drapella: Limitujemy dostęp do komputera w zależności od wieku dzieci to jest pięć, dziesięć, piętnaście minut dziennie. W weekendy to jest trochę więcej.

Natomiast w momencie, kiedy jest smartfon, to mniej limitujemy, a bardziej zwracamy uwagę, kiedy nie należy tego robić, że jak jesteśmy w restauracji, to jest pytanie, po której stronie widelca leży telefon, tylko po prostu nie leży i nie ma leżeć. Nasz najstarszy syn, który na razie jako jedyny ma tego smartfona, bardzo dużo czyta. Kiedy jedziemy na weekend do babci, pyta, ile będziemy tam spali, bo nie wie, ile książek ma tam zabrać. Są to książki po czterysta, pięćset stron i on je połyka w całości. Jego bardziej czasami musimy od książek odrywać. Więc tutaj jeszcze nie mamy tego problemu. Nie wiem, jak będzie z innymi dziećmi.

Natomiast jeśli chodzi o spędzanie czasu, znowu muszę wrócić do tego harcerstwa, bo to spędzanie czasu z dziećmi, to siłą rzeczy odnosi się do tej przeszłości harcerskiej. Ostatnie sześć lat mojej przygody z ZHR-em ja byłem instruktorem zuchowym, więc, jak teraz mam czterech synów, to jest to mała gromada zuchowa, więc tych pomysłów jest dużo.

Jesteśmy dość aktywni turystycznie jako rodzina, więc w górach dzieciaki chodzą. To znaczy przechodzą, jak już chodzą, a jak nie chodzą, to są przenoszone. Ale przynajmniej te kilkanaście kilometrów po górach są w stanie zrobić każdego dnia. To jest już dla nich naturalne i wiedzą, że tak to jest. Ja się tak wychowałem, moja żona Ania też po górach chodziła i bardzo często chodzi, więc dla naszych dzieci jest to naturalne. Jak zeszłą Wielkanoc spędziliśmy w Dolinie Chochołowskiej, to oczywiście nie żadnym wózkiem tam jechać czy koniem, tylko był wózek, na którym była nasza najmłodsza Marysia, jeszcze wtedy miała chyba z cztery miesiące, a do wózka byli zaprzęgnięci bracia, czyli po prostu karoca czterokonna i księżniczka wjechała jako jedyna do schroniska w Chochołowskiej, ale tylko dlatego, że fizycznie jeszcze nie potrafiła chodzić. Ale teraz już chodzi, więc następne góry będą dla niej chodzone, przynajmniej w części.

Katarzyna Michałowska: Należycie do rodzin wielodzietnych, wiele osób, wielu naszych słuchaczy może nie zdawać sobie sprawy, dlatego przywołałam te dwieście kilogramów pomarańczy…

Bolesław Drapella: To nie w domu.

Katarzyna Michałowska: Nie w domu, ale na pewno to jest inna liczba zakupów. Jak to wygląda, jeśli chodzi o waszą logistykę? Ile zjadacie na przykład bochenków chleba dziennie albo pijecie mleka? Czy masz jakieś takie swoje…

Tomasz Nadolny: Ja nie zapomnę jednego zdjęcia, które wrzuciłeś, jak wyprałeś jakieś części garderoby twoich dzieci i je rozwiesiłeś. To była taka ogromna ilość.

Bolesław Drapella: Czterdzieści dziewięć par majtek.

Tomasz Nadolny: Na przykład. To była taka ogromna ilość, a to było jeszcze przed narodzinami Marysi, także to dawało wyobrażenie, że to jest logistycznie też duże.

Bolesław Drapella: Logistycznie jest to spore wyzwanie, ale też to jest jak powolne gotowanie żaby, nam nie przyrosło pięcioro dzieci od razu, tylko tak mniej więcej co dwa lata. Trzy lata czekaliśmy na Marysię, więc jakby trochę się rozjechała ta normalna częstotliwość. Ale faktycznie uczyliśmy się tego wraz ze wzrostem ilości dzieci.

Ale te główne zakupy cotygodniowe zazwyczaj robimy w sobotę i to jest około siedmiu-ośmiu takich dużych siatek. W jeden wózek się nie mieścimy i na raz na jedną taśmę w sklepie nie da się tego wyłożyć wszystkiego, co trzeba przez tydzień zjeść. I te zakupy też są pomiędzy logopedą drugiego dziecka i piłką nożną trzeciego dziecka, to jest też dobrze wplecione w moment, więc też musimy…mamy tylko godzinę, żeby takie zakupy zrobić. Zazwyczaj ja robię te zakupy, więc to jest tylko godzina na takie wielkie zakupy, ale już wiemy, gdzie co leży, wiemy, czego potrzebujemy. Natomiast też niedawno w Gdańsku pojawił się startup Shopping Bell, który nam mocno w tym pomaga, bo to nawet nie jest kwestia samej logistyki. Im zajmuje to trzy godziny i robią połowę tych zakupów, które my robimy, więc muszą jeszcze muszą się logistycznie doszlifować, ale przynajmniej wnoszą pierwsze sześćdziesiąt kilogramów oni, a resztę można gdzieś tam krótszą wizytą donieść.

Katarzyna Michałowska: Widać u was wielką umiejętność skutecznego planowania. Musi być dobry plan takiego tygodnia, żeby te wszystkie zajęcia pozalekcyjne dzieci, zawiezienie do szkół, zrobienie zakupów ułożyć.

Bolesław Drapella: Tak, tutaj to wszystko jest zsynchronizowane i każdy u nas ma swoje obowiązki. Na szczęście najstarszy Staś w dużej mierze już sam się ogarnia, aczkolwiek w okresie zimowym, jak kończył piłkę nożną o dwudziestej to jednak go odbierałem tam, gdzie to było możliwe, bo też w innej dzielnicy ma szkołę niż mieszkamy.

Mamy w tej chwili piątkę dzieci i każde w innej placówce edukacyjnej, więc też sama logistyka poranna, warto też dodać, że moja żona Ania pracuje w pełnym wymiarze, jest lekarzem rodzinnym, więc wymusza to organizację pracy na trochę innym poziomie.

W tej chwili poranek wygląda tak, że Ania rozwozi trójkę dzieci, Stasiu ogarnia się sam, ja zawożę Marysię, bo akurat przez Wrzeszcz przejeżdżam i tam Marysia chodzi do żłobka. Zresztą do żłobka, w którym od dekady mamy miejsce, zmieniamy tylko imiona, bo tylko podmieniamy dzieci i już tam nas znają, my znamy cały personel.

Rzadko przez dekadę jest się w żłobku, chyba że jest się bardzo niegrzecznym i trzeba zostawać kolejne lata, ale generalnie nie.

Tomasz Nadolny: Karta Dużych Rodzin pomaga w tym, że, jak przechodzą na komunikację miejską… Stasiu przeszedł tak, jak rozumiem?

Bolesław Drapella: Teraz w Gdańsku niedługo już wszyscy będą mieli, ale rzeczywiście Karta Dużej Rodziny nam pomaga mocno.

Ale ciągle te małe dzieci trzeba jeszcze porozwozić, tym bardziej, że szkoły mają w innych dzielnicach, bo Piotruś chodzi do szkoły sportowej, więc jest wożony na Suchanino, Wojtuś jest w szkole Montessori, więc też gdzieś tam po drodze udaje się go podrzucić, Łukasz też w przedszkolu na Suchaninie, więc też za jednym zatrzymaniem samochodu, ale dwie placówki.

Tomasz Nadolny: Do tego nie ma żadnej aplikacji, nie?

Bolesław Drapella: Czasami Uber, ale rzeczywiście nie wysyłamy dzieci samych.

Tomasz Nadolny: Do zarządzania rodziną, także chyba nie ma.

Bolesław Drapella: Nie ma jeszcze do tego aplikacji. Myślę, że jeszcze zbyt skomplikowana, żeby ją stworzyć albo zbyt ciężka, żeby ją zainstalować. Ale rzeczywiście jest tak, że żona rozwozi część dzieci, ja w piątek je ogarniam w jedną i drugą stronę, bo wtedy żona jest na wieczornym dyżurze, więc to jest taki mój moment, kiedy mniej więcej od szesnastej jestem już całkowicie dla dzieci, bo muszę je zabrać z tych wszystkich różnych miejsc i do godziny dwudziestej, kiedy Ania wraca z dyżury, to są tylko i wyłącznie moje dzieci. Mam je na wyłączność. Wiem, że cokolwiek się dzieje, to wtedy jestem ja.

Tomasz Nadolny: Słuchaj, dla twoich dzieci niewątpliwie jesteś autorytetem, ale powiedz, kto na…bo każdy z nas takie postaci ma gdzieś w swojej pamięci. Jest ktoś, kto na ciebie tak bardzo wpłynął? Czy masz kogoś takiego?

Bolesław Drapella: Są różne osoby do różnych sfer, bo może nie jest łatwo znaleźć jedną osobę, która w tych wszystkich sferach tak samo je przeżywa.

Ja sam pochodzę z rodziny wielodzietnej, jest nas pięcioro dzieci, więc jakby to już było.

Tomasz Nadolny: Czyli twoi rodzice cię zainspirowali.

Bolesław Drapella: Tak, moi rodzice w duży sposób, szczególnie mama, która przez całe życie była z nami blisko, bo ojciec żegluje, jest kapitanem żeglugi wielkiej, więc szczególnie na początku w latach 80-tych, kiedy te kontrakty marynarskie, żeglarskie wyglądały tak, że sześć miesięcy go nie było w domu, potem miesiąc był, więc to jest inspiracja z perspektywy dążenia do celów, wyzwań i stawiania sobie ich wysoko, ale obecności w domu w dzieciństwie taty było mało. Ale, jak już był, to były narty, góry, jakieś spływy kajakowe, czy też żeglarstwo. Chociaż żeglarza zapraszać na urlop na łódkę, to tak jak listonosza po pracy zaprosić na spacer, ojciec tak często mówił. Ale z perspektywy inwestycji, ojciec wielokrotnie mówił, że on zainwestował w dzieci i rzeczywiście tak to jest. Nawet się publicznie przyznaje, zresztą występował teraz na Reckampie jako Iron Man, zresztą niesamowity człowiek i to, co robi w ostatnich latach szczególnie. Ale on mówi, że nie ma planu na emeryturę i wcale się tym nie przejmuje. On zainwestował w dzieci. I faktycznie ta inwestycja to nie znaczy, że stały chleb, tylko każdy z nas płynnie mówi przynajmniej w jednym języku, większość z nas zwiedziła przynajmniej jeden obcy kontynent, już nie mówiąc o ilości krajów, mile pod żaglami, jakie mamy przepływane, to wszystko to są rzeczy, które budują to, kim jesteśmy teraz i jacy będziemy później też dla własnych rodziców.

Więc ten element replikuję częściowo w mojej rodzinie, czyli ta inwestycja w dzieci. Aczkolwiek dokładam do tego ten element biznesowy, czyli zakładam, że nie tylko będę na dzieciach bazował w swojej strategii emerytalnej, chociaż trochę do tego czasu zostało.

Tomasz Nadolny: A w tej strefie biznesowej, kto dla ciebie?

Bolesław Drapella: Na różnych etapach to były różne osoby. Rzeczywiście miałem kilku bardzo dobrych menedżerów. Między innymi jedną z takich osób, które dużo mnie nauczyły, był Parviz Tabatabai, Irańczyk, który w Anglii przez kilka lat był wicedyrektorem hoteli w Anglii i on był moim dyrektorem w hotelu i bardzo dużo rzeczy mnie nauczył, z perspektywy takiego podejścia do biznesu, do pracy w korporacji, bo to był drugi hotel, który współprowadziłem w Anglii i on już należał do sieci ponad stu hoteli. Tam wiele było takich umiejętności radzenia sobie w korporacji, czym to się różni od startupu i wyraźnie Parviz pokazywał: “Gdyby to był mój hotel, zrobiłbym to tak, ale tutaj korporacja oczekuje stałego wzrostu, a nie bardzo dużego na początku”, więc jakby jest inne podejście. I takiego mentoringu na początku tej drogi kilkanaście lat temu dużo od niego dostałem.

Ale później już po powrocie do Polski, jak rozwijałem Morizona, miałem bardzo dobrych członków rady nadzorczej. To była spółka, w której byłem prezesem od trzech ludzi do stu pięćdziesięciu, do wejścia na giełdę, więc bardzo dużo nauki w tym procesie. Było kilka osób w radzie nadzorczej, które były także udziałowcami. Żaden z nich na szczęście nie miał większości, więc musieli się dogadywać, co też jest niesamowitym doświadczeniem. Ale tamta wiedza była zróżnicowana. Byli ludzie od e-commerce, byli ludzie od rynków finansowych, byli ludzie od zarządzania i każdy w swojej dziedzinie był dobry i można było się bardzo dużo nauczyć.

Dużo miejsc było takich w mojej karierze zawodowej, że ja się dziwiłem, że to oni mnie płacą za pracę, a nie ja im za naukę, za mentoring, za coaching i mój własny rozwój.

Katarzyna Michałowska: Ale, jak o tym mówisz, od razu się zastanawiam nad tym, czy też sam masz takie podejście? Bo ty dostałeś coś od tych ludzi, od tych liderów, przedsiębiorców. Czy masz taką ideę, żeby to podawać dalej? Czy masz takich sfokusowanych ludzi, że chcesz naprawdę w nich zainwestować?

Bolesław Drapella: Jak najbardziej. Ta zasada “paid forward”, która w Dolinie Krzemowej jest bardzo powszechna, a w Polsce trochę mniej, to ja to czuję naturalnie. Jestem teraz tak jakby mentorem w projekcie, który starter organizuje. I ten projekt niejako jest realizowany według mojego pomysłu. Po Gdańsk Business Week, gdzie było bardzo dużo zdolnych ludzi, którzy rozwijali teoretyczne studia przypadków i symulowali biznes, ja zaproponowałem, żeby oni po prostu zrobili prawdziwy biznes. Oczywiście nie musi być duży, to są czasami pomysły typu sprzedawanie lodów, ale według taniej receptury, organizowanie zakupu kwiatów na Dzień Matki czy Dzień Kobiet, ale przez sieć szkół i to wtedy idzie w tysiące. Więc to ni muszą być duże biznesy, ale prawdziwe biznesy, a nie tylko teoretyczne.

To jest dla mnie naturalne, że ja oddaję to, co sam dostałem od innych i tak samo w samym AirHelpie mocno inwestujemy w team leaderów, czyli jakby ten menedżment średniego szczebla, bo wiemy, że przychodzi się do pracy, a odchodzi się od szefa, więc zależy nam na tym, żeby jak najmniej ludzi chciało od nas odejść, więc żeby nie odchodzili od szefa, to o tego szefa trzeba zadbać.

Katarzyna Michałowska: Czy to widzą nasi słuchacze, że Bolek najpierw tym zuchem, później jest harcerzem, czyli gdzieś tam w harcerstwie na pewno widzicie, że jest to liderowanie. Później tato dużej rodziny, gdzie właśnie dostał coś od taty i przekazuje dalej swoim dzieciom. Więc, ja bym powiedziała, że jest w tym taka zasada przekazywalności, że podajemy dalej. Darmo dostałem, darmo daję dalej.

Bolesław Drapella: Tak, to jest ważne, bo, jeśli mnie było z tym dobrze, że się czegoś nauczyłem na różnych etapach życia, no to pamiętam to uczucie. Pamiętam to uczucie, jak można się rozwijać, jak można myśleć o pracy nie z perspektywy: “Ok, kolejny poniedziałek, znowu idę do roboty”, tylko z perspektywy “wow, ale się dzisiaj dużo nauczyłem”.

Ja się nadal uczę. Nadal tych ludzi, osób, od których się uczę, jest dużo. Czasami trzeba ich sobie szukać, czyli na przykład zdarza mi się rozmawiać z kierownikami innych firm, mimo że nie mieliśmy wcześniej żadnych relacji. Ale to jest też ciekawe, że coraz częściej firmy są otwarte na to, żeby szczerze porozmawiać. Ten peer-to-peer, czyli odpowiednik do odpowiednika, żeby móc się nawet kogoś poradzić, komuś wyżalić, bo często prezes, lider organizacji nie ma często nikogo nad sobą.

Katarzyna Michałowska: Jest samotny.

Bolesław Drapella: Jest sam. Ale to też jest kwestia nawet poziomu szefa każdego działu. Jest szef technologii, on powinien rozmawiać z innymi szefami technologii. Jest szef HR, powinien rozmawiać z szefem HR. Dalej, jest szefowa operacji, ona też powinna szukać analogicznych stanowisk w podobnych firmach po to, żeby rozwijać własną organizację.

Tomasz Nadolny: Super, że to mówisz, dlatego że ja chciałbym wrócić do twojego bycia tatą. Wspominacie tu oboje o tym, że nie ma w Trójmieście tak wielu liderów, którzy kierują organizacjami, które mają ponad pięciuset pracowników, ale też nie ma tak wielu ojców, którzy mają tak liczne rodziny, bo to w tej chwili zrobiło się dość rzadkie. W tej roli nie czujesz się samotny? Albo nie jest tak, że czasami ktoś do ciebie przychodzi po radę? Czy rozmawiasz czasami z innymi ojcami o tym, jak to jest być ojcem i jak ty to ogarniasz?

Bolesław Drapella: Zdarza mi się. Zdarza mi się często być oznaczanym na Facebooku. Kiedy ktoś marudzi, że trudno mu ogarnąć jedno lub dwoje dzieci, to wtedy ktoś mnie oznacza i “Ej, Bolek, zobacz”. Wtedy rzeczywiście udaje się coś podpowiedzieć. Jest też taki blog rodzicielski “2+4”, tam jest czwórka dzieci, więc też malutko. Oczywiście mówię to półżartem. Ale tam też się zrzeszają rodzice, którzy mają jakby konkretne wyzwania z tym rodzicielstwem.

Ale to też trzeba pamiętać, że to pierwsze dziecko dla każdego jest dużym wyzwaniem. Jakby każde następne jest coraz mniejszym. Mój brat mówi, że mieć piątkę dzieci to jak grać w siatkówkę w osłabieniu, zawsze któregoś brakuje. Więc to też inaczej się patrzy na tę liczbę i to brzmi strasznie, że to jest razy pięć, ale to nie jest jedno dziecko razy pięć, z czasem jakby coraz łatwiej ogarnąć większą liczbę dzieci.

Katarzyna Michałowska: Jak myślisz, czy w Polsce ludzie patrzą na ciebie raczej jak na bohatera, czy raczej patrzą na ciebie jak na…

Tomasz Nadolny: Dziwaka.

Bolesław Drapella: O tyle ciężko powiedzieć, że pewnie ci, którzy patrzą, jak na dziwaka, zachowują to dla siebie i jeśli im nie pasuje ten model rodziny, czy to podejście, to pewnie nie wchodzimy  w jakieś interakcje, żeby o tym wiedzieć. Hejtu jest dużo w internecie, ale mimo wszystko to nie jest Trójmiasto.pl, gdzie każdy komentarz jest hejtem, tylko to jest bardziej Facebook, gdzie jednak ktoś się z imienia i nazwiska podpisuje, więc trochę więcej jest takiej relatywnej szczerości. Więc myślę, że nawet jeśli ktoś uważa, że to jest patologia z tą ilością rodziny, to myślę też, że to, jak się jako rodzina komunikujemy na Facebooku, pokazuje, że to nie jest patologia. Po prostu to jest duża rodzina, całkiem szczęśliwa, dzieciaki się rozwijają, sprawia im to frajdę, więc jeśli jesteśmy w stanie komuś pomóc, to bardzo chętnie to robimy.

Katarzyna Michałowska: Jedną z rzeczy, która mnie bardzo ciekawi, bo mówiłeś o tych social mediach, zwróciłeś uwagę, że twój najstarszy syn dopiero jako pierwszy ma smartfona, więc tak dedukuję, że w jakiś sposób ustalacie te rodzinne zasady. Macie jakieś zasady, które są w jakiś granicach, po to, żeby ten cały okręt waszej rodziny prowadzić w jakimś kierunku.

Czy możesz podzielić się z naszymi słuchaczami waszymi osobistymi zasadami,, wartościami, które charakteryzują rodzinę Drapelli?

Tomasz Nadolny: A może rytuały?

Katarzyna Michałowska: No właśnie, bo one są bliskie.

Bolesław Drapella: Nie wiem, na ile to jest rytuał, ale już od pięciu lat nie mamy telewizji w domu i jakby to też ma spore przełożenie na to, co dzieci robią i jak łatwo mając telewizję dzieci odepchnąć, powiedzieć “Ok, tam sobie rano wstałeś o piątej, fajnie, ale teraz idź i włącz sobie bajkę. Ty będziesz szczęśliwy, a ja sobie pośpię jeszcze dwie godziny”. Przez to, że nie ma tej telewizji, nie ma takiej opcji i czasami rzeczywiście to dziecko, nie to, że ono się obudziło w nocy, ono się obudziło rano. Dla mnie piąta to jeszcze jest noc, dla niego to już jest rano.

Więc brak tej telewizji zmienia to, jak spędzamy czas. Mamy co prawda rzutnik i czasami jest wieczór filmowy. Zazwyczaj jest to piątek albo sobota, bo jednak musi być tak, że następnego dnia nie idzie się do szkoły, do pracy, więc można chwilę później iść spać. Natomiast staramy się, żeby o godzinie wpół do dziewiątej, dzieci wszystkie już spały albo przynajmniej były w łóżkach, bo to jest też ten czas dla mnie i dla Ani, bez którego szłoby zwariować. Gdyby dzieci szły spać wtedy, kiedy mają na to ochotę, to my byśmy mieli tego czasu dla siebie tak z pięć, dziesięć minut. A jednak zależy nam na trochę większej ilości czasu, więc to jest ważne dla nas, żeby te dzieci, poza tymi piątkami i sobotami, czy sylwestrem, tego typu wyjątkami, dzieci muszą iść spać szybko.

Mamy dużo planszówek i lubimy z dziećmi grać w planszówki, bo to znacznie bardziej rozwija niż wspólne oglądanie nawet bardzo dobrego filmu. Rozwija nie tylko umysł i to, czego się człowiek dowie z filmu, ale też umiejętności interakcji z ludźmi i współpracy.

Na pewno duża ilość dzieci wymusza ilość interakcji. Jakby ta umiejętność budowania relacji między dziećmi, co się wykrzyczą, co się pokłócą, co się pobiją w dzieciństwie, to jest szansa, że później na zewnątrz będzie tego mniej, bo chcąc-nie-chcąc się tego nauczą, tej rodziny lub tego sposobu współbycia.

Wspominałem też o ograniczaniu czasu na komputer. Też ten komputer nie jest w pokoju dziecięcym, tylko w salonie, więc wiemy, czym się dzieci zajmują. Pilnujemy dość mocno, żeby dzieci sobie nie patrzyły w…to nie jest tak, że jeden ma czas komputerowy, a czwórka dookoła niego patrzy i cały czas w ten komputer się gapi. Przeganiamy te dzieci. To jest jego czas. On ma sobie poradzić, bo ideą naszą jest, żeby on się nauczył korzystać z komputera. Nie chodzi o to, żeby najstarszy najmłodszemu coś przesunął i włączył, tylko on musi sobie z tym poradzić. Tego staramy się dość restrykcyjnie przestrzegać. Jeśli notorycznie się patrzą, mówimy “Dobra, zużywasz też swój czas komputerowy w tym momencie. Patrzysz na komputer, więc używasz czasu komputerowego”, to działa bardzo dobrze. Natychmiast nie ma dzieci przy komputerze, przynajmniej przez najbliższe sześćdziesiąt sekund, więc jakby to faktycznie wraca.

Co jeszcze?

Jest kwestia jedzenia. Każde dziecko ma prawo jednej rzeczy nie lubić. Oczywiście wiemy, że tych rzeczy może być trochę więcej, więc staramy się, czy też Ania stara się unikać w gotowaniu tych składników, za którymi dzieci nie przepadają. Każdy ma prawo jednej rzeczy nie lubić, jeśli nie jest głodny, ma też prawo nie zjeść. Nie wmuszamy, ale on to samo zje na następny posiłek. To zostało przygotowane, więc, jeśli nie zje tego na obiad, zje to na kolację.

Nie jest łatwo, jeśli chodzi o poranki, bo poranki, bo tutaj ta logistyka, szczególnie ta jedzeniowa jest wyzwaniem. Między innymi dlatego, że najmłodsze dzieci żłobkowo-przedszkolne mają śniadanie natychmiast, jak wejdą do żłobka czy przedszkola, więc w domu tego śniadania nie mają. Ale mają śniadanie starsi bracia, więc młodsze rodzeństwo zazdrości “Jak to oni mają, a my nie?”. Tutaj można codziennie mówić, to jest taki dzień świstaka. Codziennie to samo mówimy, codziennie te same argumenty. One codziennie ich przekonują, ale i tak trwa to tylko pół godziny. Więc to jest taki okres uczenia się i powiedzmy nerwówki porannej.

Ale na przykład dzieci wiedzą, że, jeśli poranek jest bez nerwówki, to wtedy w samochodzie one wybierają, jaka jest muzyka, czy to będą bajki, czy to będzie płyta, czy jakaś ich muzyka. Na przykład lubią Jacka Kaczmarskiego i potem się w przedszkolu dziwią, dlaczego nikt nie zna Jacka Kaczmarskiego. Ale rzeczywiście to one wtedy decydują i wiedzą.

Tomasz Nadolny: Bardzo poukładany jest ten świat.

Bolesław Drapella: Tak trzeba. Jakby w tej ilości ta logistyka musi działać. Choć oczywiście nie zawsze to wychodzi. Są momenty jakiś silniejszych emocji, kiedy i my mamy dosyć. Na przykład, kiedy ja wracam później z pracy. Normalnie ląduję z pracy koło szóstej, wpół do siódmej, więc jeśli mi się zdarza, że później, w okolicach ósmej, to naturalne, że Ania ma tych dzieci już dosyć.

Są takie dni, kiedy to faktycznie jest trudniejsze.

Tak samo w te piątki, które są moje. Kiedy Ania przychodzi, to ja się bardziej cieszę niż dzieci, że już wróciła, że już jest nas dwoje.

Tomasz Nadolny: Bolek, a skoro już mówimy o takich ciemniejszych stronach, bo pewnie godzenie pracy, szkoły, dowożenie, logistyki, pewnie nie jest najłatwiejszą i najbardziej uśmiechniętą częścią życia, ale gdybyś miał powiedzieć, znowu dla innych, którzy nas słuchają, o jakimś błędzie, o czymś, co zrobiłeś, może przy pierwszych dzieciach nie tak, czego później już chciałeś unikać. Coś, co dało ci nauczkę.

Bolesław Drapella: Ja z natury jestem osobą bardzo pozytywną. To czasami współpracownicy mi wypominają, że działam według takiego działania życiowego, że szczęście to jest rzeczywistość minus oczekiwania. Jeśli oczekiwania do rzeczywistości mamy większe niż rzeczywistość, to będziemy nieszczęśliwi. Wynik tego równania jest negatywny. Rzeczywistość rzadko jesteśmy w stanie zmienić, a nasze oczekiwania jak najbardziej. Ja nie rozpamiętuję rzeczy, ale te lekcje wyciągnięte na pewno są.

Na pewno każde dziecko traktuje się inaczej, niekoniecznie w kontekście błędu, ale w kontekście tego, że my się jakby mniej boimy o bezpieczeństwo czy zdrowie dziecka. Na więcej jesteśmy w stanie sobie pozwolić. Pierwsze dziecko było kąpane zawsze w przegotowanej wodzie, w wyparzonej wanience. Piąte dziecko to wchodzi po czterech chłopakach się wykąpać do tej samej wody.

Więc jakby po drodze jest gradacja. Ale nie są to błędy, tylko zmiany w podejściu, takie rozluźnienie.

Tomasz Nadolny: To fajnie, że wspominasz pierwsze dziecko, bo chciałem się zapytać, czy takiej osobie, osobom, kobiecie, mężczyźnie, którzy szykują się właśnie do związku małżeńskiego albo czekają na dziecko albo czekają na drugie boją się często, latają na różne kursy, czytają dużo różnych poradników, w Empiku wybierają całą półkę, zaczynają prenumerować różne gazety na temat zdrowia dzieci, zastanawiają się, co jeść, a czego nie jeść, takie jakieś tipy, które pomogłyby im oswoić sytuację.

Bolesław Drapella: My też kupowaliśmy te książki, nawet przy kolejnych dzieciach. To nie jest nic złego. Radziliśmy się rodziców, znajomych, także to nie jest nic złego.

Tomasz Nadolny: Czyli są normalni w tym.

Bolesław Drapella: Jak najbardziej są normalni. Ta chęć zapewnienia dziecku jak najlepszego startu i sobie psychicznego zdrowia w między czasie jest jak najbardziej godna pochwały i uwagi. To nie jest objaw jakiegoś hipochondryzmu czy paniki. Natomiast to, co myślę, że nam najbardziej zadziałało, to jest konsekwencja w wieczornych rytuałach dzieci. Na przykład na początku byłem przekonany, że dzieci nie potrzebują codziennie kąpieli i ze względów higienicznych nadal uważam, że nie potrzebują. Natomiast ze względu tego rytuału wieczornego, bardzo się przydaje. To jest moment, kiedy sprzątamy zabawki, jest kolacja, potem jest kąpiel, jest czytanie, jest spanie. A w momencie, kiedy coś się wyłamuje z tego rytuału, to się okazuje, że o dziesiątej jest spanie, bo nie było jeszcze kąpieli, która jest elementem na tej równi pochyłej do łóżka. Więc to jest rzecz, która bardzo pomaga. Zachęcam wszystkich rodziców, aby zadbać o to, żeby dzieci szybko położyć spać, bo, jeśli my kończymy dzień razem z dziećmi, a one zaczynają wcześniej, ale one śpią jeszcze w ciągu dnia, a my nie, to nie da się w zdrowy sposób wytrzymać takiego dnia długo.

Katarzyna Michałowska: Ja mam jeszcze takie jedno pytanie, które jest trudnym pytaniem, bo wiadomo jestem kobietą. Powiedziałeś coś takiego o tym wczesnym spaniu i myślę sobie, że to też jest ważne z powodu tego, że prawdopodobnie chcesz ten czas spędzić z żoną. Powiedz mi więcej, jak ty budujesz tę relację z żoną. Mówisz o Ani bardzo ciepło, więce przypuszczam, że macie bardzo dobrą relację. Bo jednak piątka dzieci i…Jak ty tutaj położyłeś priorytet, że macie czas dla siebie, jak to robisz? To też jest taka zachęta dla ojców, że jednak jest to ważne.

Bolesław Drapella: Przede wszystkim bardzo ważne jest to, że Ania jest czynna zawodowo, bo nie dałoby się wytrzymać przy zdrowiu psychicznym przy piątce dzieci nie pracując zawodowo. I mimo że Ania jest lekarzem rodzinnym, czyli pracuje także z dziećmi, to jednak dzieci, które są moje na piętnaście minut, bo weszły na wizytę, to jest inna relacja, białego fartucha, że tak powiem, z tymi dziećmi. Ten rozwój zawodowy jest niesamowicie ważny dla tego szczęścia osobistego.

My też świadomie podejmowaliśmy tę decyzję o rozwoju rodziny. Po każdym dziecku zastanawialiśmy się: to co, jeszcze kolejne?

Katarzyna Michałowska: Mamy jeszcze miejsce?

Bolesław Drapella: Więc jakby to też były świadome decyzje, które w jakiś sposób wynikały z tego, że jest nam ze sobą dobrze. Mimo tego, że Ania nie pochodzi z wielodzietnej rodziny, zawsze chciała mieć wiele dzieci. Ja wiedziałem, z czym to się je i też chciałem i przez te zuchy, harcerstwo wiedziałem też, że duże grupy uczą wzajemnych relacji, więc przez to, że mamy podobną filozofię życiową, lubimy też ten ruch aktywny: góry, więc jakby nawet sposób spędzania wolnego czasu, czy wakacji, to jest nie tylko czas z rodziną, bo muszę, bo są wakacje i nie ma szkoły, tylko robimy to, co oboje lubimy. To też bardzo pomaga.

Natomiast coś, co jeszcze bardziej pomoże, to to, że, jak już się uda z pieluch wyjść, to Ania też będzie miała więcej czasu dla siebie, na swoje rzeczy. To nie będzie tylko praca-dom, praca-dom, tylko rzeczywiście będzie miała więcej tego czasu, żeby gdzieś wyjść, zrobić coś swojego. Na początku naszego małżeństwa i jeszcze przed nim bardzo dużo tańczyła towarzysko i to było tym jej czasem, jej trzecią nogą, bo ja zawsze mówię, że trzeba mieć trzy nogi, więc jest rodzina, dom i musi być coś trzeciego, co nie jest ani domem, ani rodziną, bo, jak się stanie cokolwiek z jedną nogą, nie zostaniemy na jednej nodze i nie przewrócimy się, tylko mamy tą drugą. Więc te nogi muszą być trzy, bo inaczej to jest zbyt duże ciśnienie i stres na każdą z nich.

Tomasz Nadolny: Czyli jednak tak naprawdę nie mówisz o powrocie do modelu, który był dość powszechny w czasach, kiedy, na przykład, my byliśmy dziećmi, czyli mama była w domu, tata pracował, utrzymywał całą rodzinę. Mama nie miała hobby, właściwie nie miała niczego poza życiem z ciociami, kuzynkami, jeżdżeniem na pierwsze komunie, itd. Ty wcale nie mówisz o tym, żeby wrócić do przeszłości, tylko wypracowałeś zupełnie inny, nowy model niż poprzednie generacje.

Bolesław Drapella: Nie tyle patrzę na model, patrzę też na swoje dzieciństwo. Moja mama, mimo że miała nas piątkę, też pracowała zawodowo, co prawda dość krótko jako architekt, ale potem przez wiele lat uczyła w szkole angielskiego i tam się dopiero zawodowo odnalazła, jako nauczyciel.

Tomasz Nadolny: Czyli to była jej trzecia noga.

Bolesław Drapella: To była praca. Był dom, a pasją były kwestie podróży. To też jest wszystko mocno podobne. Natomiast zdecydowanie uważam, że dla zdrowia psychicznego małżeństwa, już nie tylko kobiety, ale także małżeństwa, ta aktywność zawodowa jest niezbędna, bo to też nawet postrzeganie wartości poprzez męża. Jakby łatwiej i lepiej jest postrzegać żonę w momencie, kiedy ona się rozwija. Kiedy jedyny temat, o którym możemy rozmawiać, to nie są kupy i pieluchy, czy co dziecko zrobiło, co zmalowało i z jakiego krzesła spadło, tylko są to casusy medyczne na przykład, przy zachowaniu oczywiście tajemnicy lekarskiej, ale ja już wiedziałbym, co przepisać przy jakich objawach i jaką diagnostykę zlecić, mimo że lekarzem nie jestem, ale w jakiś sposób się tego uczę. I za to Anię bardzo szanuję i podziwiam, że po każdym dziecku zostawała rok w domu, bo jest ten rok urlopu macierzyńskiego, ten pierwszy rok zawsze też dla niej był ważny, żeby z tym dzieckiem spędzić i być blisko. Ale potem wracała do czynnej pracy zawodowej i w zeszłym roku ukończyła już te wszystkie formalne egzaminy specjalizacyjne i jest specjalistą medycyny rodzinnej.

Tomasz Nadolny: A od jakiegoś czasu są tacierzyńskie urlopy. Korzystasz?

Bolesław Drapella: Ja nie jestem na kodeksie pracy od nastu lat, więc jakby mnie to nie dotyczy bezpośrednio. Natomiast przez to, że pracuję na kontraktach menedżerskich, to też tego urlopu mogę mieć trochę więcej niż wynika to z kodeksu pracy, więc w inny sposób sobie to odbijam.

Tomasz Nadolny: Ale rozumiem, że skoro go wykorzystujesz nawet trochę więcej niż ta pula, która wynikałaby z kodeksu pracy, to uważasz, że to jest bardzo dobry pomysł.

Bolesław Drapella: Tak, ale niestety one jeszcze ciągle są za mało używane. Ciągle jeszcze kobiety w pracy są traktowane jako większe ryzyko niż mężczyźni, dlatego że ten tacierzyński jest tak niepopularny i nawet jak on istnieje to patrzy się jak na dinozaura, inaczej, z podziwem na tatę, który bierze taki urlop, ale jednak z rzadkością równą dinozaura.

Tomasz Nadolny: Ciekawe, bo ja udzielałem pracownikowi dosłownie trzy miesiące po wejściu w życie nowego kodeksu. Przyszedł do mnie jeden z pracowników i powiedział, że chce. Powiedziałem, że super. Dlatego dla mnie, jak słyszę opowieści takie, że są firmy, w których to budzi zdziwienie, czy jest niemile widziane…

Bolesław Drapella: Inna sprawa, Tomku, że akurat większość branży IT już też działa na kontraktach, to są relacje B2B, gdzie oni świadczą również usługi innym podmiotom, więc tych ojców na umowach o pracę jest też mniej.

Tomasz Nadolny: No mniej niż tam było dziesięć lat temu.

Bolesław Drapella: Jak w AirHelpie mamy mniej więcej pięćdziesiąt na pięćdziesiąt jeśli chodzi o płcie, tak większość kobiet jest na umowach o pracę, a spora część, nie wiem, czy większość, ale na pewno ta proporcja jest zachwiana pod tym kątem.

Katarzyna Michałowska: Powiem wam, ja mam taki rodzinny casus. Tomek wie, ja mam taką rodzinę rozbitą, że my mieszkamy w Polsce, a druga część rodziny w Niemczech i to było dla mnie zaskoczeniem, że mój siostrzeniec, pierwsze dziecko i on poszedł na tacierzyński. To było tak naturalne, że on będzie…dla nas to było takie zaskoczenie, no bo do tej pory Marcin, który grał w play station i w ogóle nie był zainteresowany, nagle stał się tatą i jest naprawdę tak odpowiedzialny, więc pomyślałam sobie, że tam jest więcej takiego przygotowywania też mężczyzn do tej roli ojca.

Bolesław Drapella: Jest to bardziej naturalne. Ja to też widzę na przykładzie swojego brata. Tomek wyjechał do Szwecji, jest już tam od wielu lat, też ma małą rodzinę, bo czwórkę dzieci tylko, z czego trójka rodziła się już w Szwecji,  w tym moja chrześniaczka i rzeczywiście tam ta polityka rodzinna jest na zupełnie innym poziomie. Jeśli dobrze kojarzę, to w ciągu pierwszych czternastu lat, dwa lata można pójść na urlop tacierzyński, więc on, mając czwórkę dzieci, ma osiem lat tacierzyńskiego, w większości w znacznej mierze płatnego. I to jest naturalne i faktycznie tam jest…dlatego mówię w porównaniu do tych zachodnich wzorców, czy północnych wzorców, to w Polsce te urlop tacierzyński jeszcze nie jest tak popularny jak być powinien.

Tomasz Nadolny: Ja jestem pełen podziwu, że ten model ojcostwa się zmienia, mam wrażenie, że zmienia się na lepsze. Mam wrażenie, że jest duża świadomość tego, że od wychowywania dzieci nie są tylko kobiety. Ale wydaje mi się, że jeszcze wciąż wiele pokutuje takich różnych mitów i w sumie nie chciałbym o tych wszystkich mitach mówić, ale tak na twoje wyczucie, co traci taki facet, który ceduje całość…on po prostu zabezpiecza materialnie rodzinę, jest bardzo dużo w pracy. To jest jakby domena środowiska, które ja obserwuję, tego młodszego ode mnie, bo ja już nie jestem tej pierwszej młodości, w której zakłada się rodzinę, ale albo zakładają drugą rodzinę i znowu popełniają ten sam błąd, czyli znowu są w pracy, zarabiają już teraz na dwie rodziny i właściwie z tymi dziećmi są w ferie zimowe, bo szkoła jest zamknięta, wtedy jadą na narty, wtedy jakoś trzeba je ogarnąć i bardzo się dziwią, że te dzieci mając już jedenaście, dwanaście lat nie chcą już spędzać z nimi czasu, bo nawet nie są już przyzwyczajone. Już dawno rówieśnicy ogarnęli im wszystkie sfery, które są…

Bolesław Drapella: Ostatni wątek, że w pewnym momencie dzieci nie chcą spędzać czasu z rodzicami, myślę, że to jest normalne. To jest moment tego buntu, samodzielności. Już nie chcą na wakacje jeździć ani spędzać czasu. Potem się to zmienia, bo okazuje się jednak, że wakacje kosztują i rodzice są wartościowym elementem wakacji jako portfel.

Ale z perspektywy tego, co traci, ja myślę, że dwie rzeczy. Jedna to dodaje sobie niepotrzebnie stresu, bo w momencie, kiedy on straci pracę, to wtedy cała rodzina traci źródło utrzymania. Chyba też po to rodzina od pary się zaczyna, że jest ich dwoje, po to, żeby nawzajem się wspierać, po to jest wspólnota majątkowa, żeby, jeśli jedno niedomoże, to drugie coś dołoży i nawet jeśli pensja tej drugiej osoby jest niższa i niewystarczająca, to łatwiej jest żyć, powiedzmy, z 40% tego, co się miało dotychczas niż nagle z zerem.

Tomasz Nadolny: Poziom stresu znacznie niższy.

Bolesław Drapella: Dokładnie, jakby niepotrzebny jest ten stres, bo wtedy się stawia tylko na jedną kartę. Niech się temu ojcu coś stanie, nie daj Boże, i on nie będzie mógł pracować długotrwale albo straci pracę to w zależności od tego, ile tego buforu udało mu się odłożyć dla bezpieczeństwa w między czasie, to ten stres będzie albo duży albo mały, ale po co.

Drugie to uważam, że ta relacja z żoną. Bardzo łatwo jest zatracić to jakby kochanie głowy. Fizyczność mija, zmienia się, ale jeśli żona jest atrakcyjna również umysłowo przez to, że jest również zawodowo aktywna, to ta relacja znacznie dłużej potrwa. I to jest znacznie ważniejsze niż pieniądze, bo pieniądze są albo ich nie ma, można sobie z tym jakoś poradzić, ale wracać do domu, do żony, do której nie ma się szacunku wynikającego z jej rozwoju zawodowego i z tego, kim ta osoba jest oprócz tego, że ogarnia mi dom i dzieci, no to jest znacznie droższa konsekwencja i znacznie większy problem.

Tomasz Nadolny: Uprzedziłeś moje pytanie, w którym chciałem cię zapytać o rolę Ani w tym wszystkim, że jesteście teamem i na dodatek dość zgranym, więc to chyba też wyjaśnia, jak to wszystko się wam udaje.

Bolesław Drapella: Zgranym też przez technologię. Chociażby między sobą dogadujemy się przez kalendarz Google’a. Może dziwnie to brzmi, ale przez to, że zawodowo to ja funkcjonuję w oparciu o kalendarze i zawodowo każde spotkanie i każda interakcja musi być tak zweryfikowana, to również z żoną, jak mamy jakieś prywatne rzeczy, mamy osobny kalendarz, dzięki temu wiem, kiedy mam odebrać dzieci, kiedy mamy zaplanowany jakiś wyjazd. Z założenia pierwsze pięć dni tygodnia mogę sobie dowolnie rozporządzać, ale weekendy już zanim cokolwiek komukolwiek potwierdzę, że w weekend mogę coś zrobić, to sprawdzam w kalendarzu i patrzę, czy nie mam jakiś planów na te dni.

Katarzyna Michałowska: To jest bardzo fajne, też w ogóle zamknięcie naszej rozmowy, bo zaraz będziemy szli do końca naszego czasu rozmowy. W każdy razie to, że te technologie naprawdę mogą wspomóc rodzinę, że to jest też takie dobro nasze teraz, że wy możecie się zorganizować, tak jak mówiłeś o tych zakupach, że są różne rzeczy, które mogą was wesprzeć i tak samo później ten kontakt z dziećmi prawdopodobnie będzie łatwiejszy i to jest super.

Tomasz Nadolny: Jako wujkowi, też mi się podobały też te takie przykłady z dziecięcych światów, gdzie na przykład rodzice pozwalają, żeby dziecko wychodziło, pod warunkiem, że to jest zapisane w ich wspólny kalendarz, że mama wie, gdzie to dziecko jest w danym momencie i tam też, w razie czego, jest wpisany telefon kontaktowy do rodziców, czy do koleżanki, do której można zadzwonić, żeby sprawdzić, jeśli się opóźnia powrót. Samo to, jest pomiędzy nimi taka umowa, że dziecko może wychodzić, nie musi się za każdym razem pytać o zgodę, pod warunkiem, że wszystko jest dopełnione i rodzic wie, że nie ma w tym oszustwa.

Bolesław Drapella: Jeszcze to nie jest ten etap naszych dzieci, bo są za małe, ale zdecydowanie to jest dobry sposób na to, żeby mieć ten element zaspokojenia chęci kontroli, a z drugiej strony dania tej wolności samodecydowania, więc jak najbardziej moje dzieci też będą kalendarza używały.

Tomasz Nadolny: Taki jeden pomysł, a drugi to, ponieważ ja jestem bardzo social mediowy, a mój brat i jego żona trochę mniej, to na przykład, jeśli chodzi o używanie mediów społecznościowych przez dzieci, to wychodzą z założenia, że, jak się wujka zapytają, czy na ten i ten serwis społecznościowy, jest szkodliwy czy nie, to, trudno tutaj się rozwodzić, czy każdy jest szkodliwy i każdy może być nieszkodliwy, ale że niby wujek ma tam jakąś większą kontrolę? No nie, dzieci są tak inteligentne, że potrafią to robić, żebyśmy my nie widzieli ich aktywności, także…

Bolesław Drapella: Ale to o to chodzi, żeby je nauczyć, co jest dobre, a co złe…

Tomasz Nadolny: Tak, ale one i tak kiedyś będą same wybierały.

Bolesław Drapella: Oczywiście.

Tomasz Nadolny: Podoba mi się ten twój sposób z używaniem komputera, bo wbrew pozorom strasznie dużo czasu, który dzisiaj zżerają gierki, różne tego typu rzeczy, dzięki temu wy macie dużo czasu dla siebie. Nie ma telewizora, nie ma…

Bolesław Drapella: Używamy komputera, żeby ich nauczyć…pozwalamy im oczywiście grać w gry, ale po to, żeby się nauczyły interakcji z komputerem, myszka, klawiatura, rozumienie interfejsu. One robią to przez gry, w ograniczonym czasie, kontrolujemy, jakie to są gry, dlatego ten telewizor stoi w salonie. Ale to jest im potrzebne. Bez tego one jakby w życiu w jakiejkolwiek branży sobie nie poradzą, więc to jesteśmy im winni.

Katarzyna Michałowska: Dziękujemy ci Bolek bardzo za rozmowę. Jesteśmy pełni podziwu z Tomkiem, że jesteś taki smart i ogarniasz duże przedsiębiorstwo, ale również…

Tomasz Nadolny: No i że znalazłeś również czas dla nas.

Katarzyna Michałowska: Znalazłeś czas dla nas, ale również wydaje mi się, że dla mnie jesteś większym bohaterem, że jesteś tatą, że dbasz o tę relację z żoną, co jest bardzo ważne i chcesz coś przekazać dalej dzieciom po to, żeby one potem dalej przekazały to swoim dzieciom. To pokazywanie im dalej, że ty coś im dałeś, dałeś im czas, wysłuchanie, bycie z nimi z takim rozmysłem, żeby one później dalej to mogły przekazać, jak ty dostałeś to od swojego taty.

Bolesław Drapella: Dokładnie. Sam dostałem, chętnie przekazuję dalej.

Tomasz Nadolny: A o twoim tacie na pewno zalinkujemy. Twój tata to też jest przypadek bardzo waleczny i jest tam w trakcie walk wielkich, ze sobą i z przeciwnościami losu.

Ale powiedz mi, jak ty widzisz przyszłość swoich dzieci? Czy ty im jakoś snujesz plany?

Bolesław Drapella: Same sobie plany wysnują. Oczywiście widać już na wczesnym etapie u różnych dzieci różne skłonności. To też jest niesamowite, że, jak to mówimy, z tej samej stajni, tych samych rodziców, w tym samym domu wychowane, a są to totalnie inne dzieci. Inna wrażliwość, inne zacięcia. Wojtek, drugi, na pewno pójdzie w biznes. To nawet nie ulega kwestii. Jeszcze czytać nie umie, ale już potrafi zarządzać ludźmi, jakby już miał kilka swoich biznesów z podwykonawcami w wieku pięciu-sześciu lat. To go kręci i na pewno widzi dużo. Krótko, jeśli jeszcze mamy moment. Był kiedyś u mnie w pracy, przeszedł się po firmie i mówi, że niektórzy są smutni. Następnego dnia, kiedy przyjechaliśmy do pracy, to kupiliśmy czterdzieści żonkili i on rozdawał te żonkile, ale tylko tym, którzy nie siedzieli na YouTube’ie, byli smutni i pracowali. Im rozdawał kwiatki, a pod koniec dnia zapytał: “Tato, czy zauważyłeś jakąś zmianę w zachowaniu pracowników?”, czyli mając sześć lat miał już potrzebę zmierzenia, czy to, co zrobił, dało efekty. Więc on na pewno pójdzie w biznes i zarządzanie…

Katarzyna Michałowska: A masz jakiegoś artystę w swojej rodzinie?

Bolesław Drapella: Artyści, według różnych badań, najczęściej są tymi ostatnimi z wielodzietnych rodzin. Między innymi dlatego, że rodzice nie poświęcają im już tyle atencji i nie krzywdzą tej kreatywności, więc spodziewam się, że Marysia, Łukasz…

Katarzyna Michałowska: Marysia zostanie piosenkarką.

Bolesław Drapella: I to też u mnie w rodzinie się sprawdza, więc…

Katarzyna Michałowska: Ostatni w rodzinie…

Bolesław Drapella: Tak, ostatnia Lena jest po ASP w Krakowie i rzeczywiście jest z niej fotograf i malarz, więc to wszystko się spina.

Katarzyna Michałowska: Niesamowite.

Tomasz Nadolny: Dzięki ci wielkie.

Bolesław Drapella: Dziękuję również.

Katarzyna Michałowska: Dziękujemy za rozmowę.

Scroll to top