Lifestyle,

Spotkanie oczekiwań z potrzebami. O życiu zakonnym, z o. Jarkiem, Karmelitą Bosym

16 lipca 2018

Ojciec Jarek, a tak właściwie to ojciec Jarosław Maria Górka od Słowa Bożego OCD, zakonnik, karmelita bosy, wiejski proboszcz w niewielkiej miejscowości na Kociewiu, pod Tczewem, w Gorzędzieju. Ojciec Jarosław opowiada nam o tym jak wygląda jego życie i po co się takie życie prowadzi? Dlaczego wybrał takie tory swego życia, a nie inne? Jak wygląda dzień zakonnika i czy zakonnicy sami sobie gotują?

Wejście w sferę ducha wymaga zatrzymania, więc polecamy, zwłaszcza biegnącym, chwilę zatrzymania i posłuchanie naszej rozmowy. Czy można doświadczać zmiany w życiu zakonnym, czy coś może zaskakiwać? Ojciec Jarosław opowiada historię, w której jest wyzwanie, zaufanie, ale też osobisty rozwój. Zderzenie się z własnymi oczekiwaniami i odkrywanie posłuszeństwa.

Kilka fajnych myśli, które padły podczas rozmowy z Ojcem Jarosławem:

  • Każdy gość Stacji Zmiana jest wyjątkowy, bo każdy z nas jest niepowtarzalny.
  • Czasami na zakon możemy patrzeć przez pryzmat murów i gotyckich sklepień jak z filmu “Imię róży”. Rzeczywistość jest inna.
  • Powołanie jest jak rzeka. Porywa cię, ale ty też musisz dać się porwać.
  • Nie wybrałem stylu życia, ale relację z Bogiem i drugim człowiekiem.
  • Czy można się obrażać na barierki na autostradzie, że nas ograniczają?

Ciekawe informacje w temacie:

Karmelici bosi (pełna nazwa po łac. Ordo Fratrum Carmelitarum Discalceatorum Beatae Mariae Virginis de Monte Carmelo) stąd skrót OCD katolicki zakon, odłam zakonu karmelitów o surowszej regule, powstały wskutek reformy rozpoczętej w 1580 przez św. Teresę z Ávili i św. Jana od Krzyża.

Aplikacja mobilna Karmelitów Bosych: https://bit.ly/2NeymMP

Strona parafii w Gorzędzieju: https://gorzedziej.karmelicibosi.pl/

Strona Prowincji Warszawskiej Karmelitów Bosych: https://karmelicibosi.pl/

o. Jarek również nie boi się nowych mediów i również można go zobaczyć przez Youtube: https://bit.ly/2JvmCU0

Pójdę boso, reportaż o życiu Karmelitów: https://bit.ly/2uCgALP

O mistyczce, Teresie z Avili: https://bit.ly/2La11VN

Przywitaliśmy w rozmowie geocasching, chcesz wiedzieć o co chodzi w porównaniu, zajrzyj tutaj, ale za tydzień o tym Kasi KTIP: https://www.geocaching.pl/

Tygodnik Powszechny, tekst: “Polska niekatolicka”: https://bit.ly/2JqCnvo

Jak możesz słuchać podcastu?

Możesz słuchać na tym blogu.

Ale możesz też słuchać nas na dowolnym odtwarzaczu mp3. Plik powinieneś pobrać z tego bloga, a następnie wgrać go na swój odtwarzacz.

Z wygody polecamy ostatni sposób, czyli słuchanie podcastów na swoim smartfonie. Robimy podobnie i jesteśmy zadowoleni, ponieważ ulubione podcasty można mieć ze sobą, by słuchać je w każdym miejscu i dowolnym czasie.

Śledź podcast Stacja zmiana na: iTunes | Android | SoundCloud | Twitter | Overcast |  RSSSpotify  | YouTube

Prosimy, oceń nasz podcast

Jeżeli zechcesz nam w jakiś sposób podziękować za naszą pracę, najlepszym sposobem, będzie pozostawienie opinii w iTunes.

Dzięki temu, że to zrobisz, podcast Stacja Zmiana będzie widoczny i ułatwi nam docieranie do słuchaczy.

Możesz to zrobić klikając na linka poniżej:

-> Link do podcastu w iTunes

Transkrypcja:

Tomasz Nadolny: Dzień dobry. Witamy was w pochmurny, wakacyjny dzień. Wita was Tomek Nadolny…

Katarzyna Michałowska: Kasia Michałowska.

Tomasz Nadolny: I dzisiaj jest z nami gość. Takiego gościa jeszcze u nas nie było.

Katarzyna Michałowska: Nie.

Tomasz Nadolny: Jest z nami ojciec Jarosław Górka, który jest karmelitą bosym. Przyjechaliśmy tutaj do niego w okolice Tczewa, do takiej niewielkiej miejscowości Gorzędziej, nad samą Wisłą, urocze miejsce.

Ojciec Jarosław opowie nam trochę o tym, jak wygląda jego życie i po co się takie życie prowadzi i dlaczego się wybiera takie tory życia a nie inne.

Inna rozmowa niż dotychczasowe wszystkie. Jeśli kogoś takie rzeczy interesują, to na pewno znajdzie tutaj coś ciekawego.

Jarku, bo tak się składa, że jesteśmy na “ty”, może przedstawisz się naszym słuchaczom. Opowiesz coś o sobie, tyle, ile chciałbyś, żeby wiedzieli.

Ojciec Jarosław Górka: Pozostaje mi na razie potwierdzić trzy rzeczy.

Że takiego gościa jeszcze nie było. Każdy jest wyjątkowy, więc każdy gość jest niepowtarzalny.

Druga rzecz, że rzeczywiście miejsce jest urokliwe. Pozdrawiam wszystkich z Gorzędzieja, wsi na Kociewiu, nad samą Wisłą.

Krótko się przedstawię. Rzeczywiście jestem zakonnikiem, karmelitą bosym. Z Tomkiem znamy się lat szesnaście. Będzie właściwie jutro dokładnie szesnaście lat, jak się znamy. Zakonnik, karmelita bosy, chrześcijanin przede wszystkim. Tak, jestem tutaj w Gorzędzieju na Kociewiu od roku, niemal dokładnie i ku mojemu zdziwieniu od roku jestem proboszczem. Lubię się przedstawiać jako wiejski proboszcz. To brzmi dumnie dla mnie.

Także, ku mojemu zdziwieniu, rok temu z drobnym hakiem moi przełożeni zaproponowali mi, abym objął probostwo w Gorzędzieju.

Przebywałem wtedy w Hiszpanii, w Avila. Dla mojego zakonu jest to miasto bardzo ważne. Taka kolebka, stamtąd pochodzi Teresa, właśnie, z Avila, w Kościele zwana świętą Teresą od Jezusa. Byłem tam na takim rocznym studium poświęconym mistyce chrześcijańskiej, Teresie od Jezusa i Janowi od Krzyża, takim naszym…nazywamy ich rodzicami. No i tam jednego razu dotarł do mnie telefon od przełożonego mówiący: “czy przyjmujesz probostwo w Gorzędzieju?”. Moje plany życiowe wtedy były troszkę inne. Bardziej myślałem o tym, że, kiedy wrócę do Polski, bardziej będę mógł pogłębiać, kontynuować to, co robiłem w Hiszpanii, czyli pogłębianie właściwie doświadczenia życiowego świętej Teresy od Jezusa i świętego Jana od Krzyża. Tak naprawdę nie miałem wielkiej tęsknoty, żeby wracać do pracy w parafii, ponieważ przed tym rokiem, kiedy byłem w Hiszpanii, przez siedem lat pracowałem na parafii w Rzymie. Także, były to piękne lata, już czułem się trochę nasycony pracą w parafii i oczekiwałem czegoś bardziej zakonnego. To są jakby na jednym polu, ale dwa różne typy pracy.

Praca w parafii albo wyobraźmy sobie typowe wyobrażenie zakonu, jakieś modlitwy, zakonnicy, takie bardzo uporządkowane, spokojne życie, a w parafii wiadomo życie jest bardziej dynamiczne.

No i będąc w tym średniowiecznym mieście Avila czas na szybką decyzję i mówię: Tak, wchodzę w to. Wchodzę w to. Wszedłem i nie żałuję. Minął pierwszy rok tutaj w Gorzędzieju. Pierwsze dni to było przerażenie. Parafia to jest mnóstwo rzeczy, których nie znam, tym bardziej będąc poza granicą Polski. Wracam, a tu jakaś administracja, ekonomia, remonty. Jednym słowem przerażenie.

Muszę stwierdzić, że w tym pierwszym roku rzeczywiście…no, jest to cenne doświadczenie, ale może zapytajcie o coś, co was bardziej interesuje.

Tomasz Nadolny: To jest bardzo interesujące, ale fajnie, że wspomniałeś, ze dwa razy, wspomniałeś takie słowo: oczekiwania, bo ono jest dla mnie kluczowe, dlatego że kiedyś, kiedy spotkaliśmy się szesnaście lat temu, byłeś na takim etapie, na którym wybrałeś pewną drogę. Wcześniej, o ile pamiętam, byłeś młodym człowiekiem w wielkopolskim mieście Chodzieży i przeprowadziłeś się do Poznania na studia i w trakcie studiów jednak podjąłeś decyzję, że idziesz do zakonu. Idziesz do zakonu, który, z tego, co widzę wśród moich znajomych, ma opinię tego ciężkiego. Miałeś na pewno jakieś oczekiwania. Coś sprawiło, że czegoś się spodziewałeś po tej drugiej stronie. To była przesiadka z pewnego trybu życia w inny tryb życia.

Powiedz, jak to?

Ojciec Jarosław Górka: Ciekawe pytanie.

Lubię porównywać zakon do małżeństwa, to znaczy nie mam doświadczenia w małżeństwie, więc nie wiem, czy to jest uprawnione porównanie…

Tomasz Nadolny: Kasia ci opowie, jak to jest.

Ojciec Jarosław Górka: Potwierdzi lub zaprzeczy.

Wyobrażam sobie, że ktoś, kto zawiera związek małżeński też ma potem zderzenie rzeczywistości…

Katarzyna Michałowska: Oj tak. Potwierdzam.

Ojciec Jarosław Górka: Więc jest to trafne porównanie.

Tak, rzeczywiście pamiętam. Miałem lat dziewiętnaście. Dwudzieste urodziny obchodziłem już w zakonie. Pamiętam, obchodziliśmy je wspólnie.

I rzeczywiście takie wyobrażenie życia zakonnego…O, jeszcze tylko powiem, trochę to przypomina zakochanie, że człowiek patrzy tak na zakon przez różowe okulary. Było coś takiego…chyba nawet wspólnie jeździliśmy na różne spotkania, tak zwane powołaniowe, kiedy widziało się rzeczywistość, ale mimo wszystko były takie różowe okulary, patrzyło się na zakon trochę przez taką perspektywę, nie wiem, film “Imię róży”, te lepsze rzeczy, takie mury gotyckie, łuki, sklepienia…

Tomasz Nadolny: Romantyzm.

Ojciec Jarosław Górka: Tak, tak, tak. Nazwijmy to romantyzmem. Ale też jeszcze powiedzmy lektury, lektury naszych świętych czyli Teresy od Jezusa i Jana od Krzyża, jak oni to opisują. No i z czymś takim się wchodzi. Tak naprawdę miałem jakiś kontakt, że nie zawsze to tak wygląda, ale bardziej przed oczyma się miało to, co się czytało. No i się rzeczywiście wchodzi. Nie miałem takiego odczucia rozczarowania. Tak naprawdę już rozmawiając z niektórymi ojcami, zakonnikami powiedzieli mi wcześniej, że rzeczywistość nie zawsze wygląda tak różowo, przecież zakony mają swoje wzloty, upadki, jakieś momenty dołków i że to jest normalne w historii, więc powiedzmy…może nie do końca wiedziałem, co to oznacza w praktyce, ale jakiś taki sygnał był.

Czego oczekiwałem? Właśnie z zakonem jest trochę tak jak z zakochaniem się, trochę albo nawet bardzo, bym powiedział. No że nie wszystko przebiega, przynajmniej w moim przypadku, na poziomie racjonalnym. Jest jakaś taka fascynacja i to była fascynacja tym konkretnie zakonem. Powiedzmy, że pożerałem pisma Teresy od Jezusa. Pamiętam, byłem jeszcze w klasie maturalnej w mojej miejscowości Chodzieży, rodzice akurat budowali dom. Ja pamiętam, że siedziałem w tym niewykończonym domu i pochłaniałem “Księgę Fundacji” Teresy od Jezusa, po prostu to mnie wciągało. I tak naprawdę w wieku dziewiętnastu lat te decyzje nie są jakoś tak dogłębnie przemyślane, każdy aspekt. Trochę jest tak, że coś cię pociąga, wiadomo na ile wtedy możesz, to rozważysz na modlitwie, skonsultujesz z kimś, skonsultujesz z zakonnikami, bo to ostatecznie zakon cię przyjmuje. To nie jest tak, że ja chcę. Dwie strony muszą chcieć. I w to wchodzisz. Bardziej bym to porównał do wejścia do rzeki, która cię porywa, wiadomo, że ty też musisz dać się porwać.

Rzeczywiście sprawa wizji zakonu z filmów, czy z pism to rzeczywiście się okazało bardzo szybko, że to już tak nie wygląda.

Pamiętam, że przyjechałem do Gorzędzieja, tu, gdzie jesteśmy. Okazało się, że nie jest to klasztor gotycki. Jest to budynek nowy, zbudowany w latach osiemdziesiątych. Więc taka pierwsza sprawa: zewnętrzne formy – nic z tego. To wymusiło kolejny krok. Zapytanie, o co w tym tak naprawdę chodzi, że habit jest ważny, mury są ważne, ale to tak naprawdę chodzi o coś głębszego, chodzi o coś bardziej zasadniczego. No i tak naprawdę pogłębiając, dochodzisz do tego, że tutaj chodzi o relację z Bogiem, ale też relacje z braćmi, bo nie żyje się samemu, indywidualnie.

Jeszcze potem dochodzi coś takiego, że tak naprawdę myślisz, że zostawiasz świat, zostawiasz wszystko, a tutaj lądujesz na parafii w Rzymie, w zgiełku, galimatiasie. Coś, co się wydaje bardzo mało…

Tomasz Nadolny: Wyciszające.

Ojciec Jarosław Górka: Wyciszające, ale też takie powiedzmy wyobrażenie: spokojne przechadzający się zakonnik, gdzieś tam po ogrodzie, zajmujący się pszczołami, zbierający zioła, może takie trochę benedyktyńskie wyobrażenie. Można by powiedzieć, że mogłoby nastąpić jakieś takie rozgoryczenie: gdzie ja wstąpiłem? co ja zrobiłem?

Czegoś takiego nie miałem. Raczej było coś takiego, że ta decyzja była głębsza, że jednak nie wybieram stylu życia, wybieram relację, która jest w tym stylu życia. To jest relacja z Bogiem i z drugim człowiekiem w pewnym stylu, w bezżeństwie, nazwijmy to bezżeństwem jak w Ewangelii dla Królestwa Niebieskiego, jakiejś wolności od własności własnej, no i też posłuszeństwie. I tak naprawdę… zakonnik składa trzy śluby i tak naprawdę to ślub posłuszeństwa jest najważniejszy z tych trzech. Nie wiem, czy taka jest oficjalna doktryna. Ja tak to widzę, tak to przeżywam. Ale rzeczywiście jest coś takiego też bardzo uwalniającego. Kiedy wierzy się w to, to niesamowicie to działa, że rzeczywiście mógłbym powiedzieć: wybrałem życie zakonne, idę na parafię. Jakby jest to troszkę coś innego zasadniczo niż się spodziewałem. Ale to jest coś takiego, że relacja, którą wybrałem przychodzi do mnie przez konkretnych ludzi. W tym przypadku przez przełożonych i wiem, że mam taką pewność, że tak, idę za tą relacją, za tym głosem, który sprawił, że ten zakon wybrałem mając lat dziewiętnaście i ten głos mnie dalej prowadzi, ale potem już przez konkretnych ludzi.

To się często odbywa w dialogu, to nie jest, nie wiem, absolutystyczne. Idziesz tu, idziesz tam. Może kiedyś taki model był przed wiekami, w życiu zakonnym. Teraz ma to charakter bardziej dialogiczny właśnie, rozmowy, ale to też jest niesamowite, że to prowadzenie następuje przez innych ludzi. Właśnie takie spotkanie oczekiwań z potrzebami. Tutaj wybór pójścia na parafię jest dla mnie odpowiedzią na konkretną potrzebę, która była i jest mi z tym dobrze.

Katarzyna Michałowska: Widzę w tym taką ideę procesu, ideę drogi i ideę przemiany, że decydujesz się na to, żeby w to wejść, żeby powiedzieć: “Dobrze, idę część drogi taką”, a teraz zdecydowałeś się, żeby być na tej parafii. Ja tylko chcę powiedzieć słuchaczom, ze względu na to, że tak jak tutaj mówicie, dla Tomka jest to trochę bliższe, jak to wygląda takie życie zakonne, czy dla Jarka, ale chciałabym wam po prostu pobudzić waszą wyobraźnię naszych słuchaczy, że to jest przepiękny, mały kościółek, który znajduje się na górce. Mamy na dole rzekę wijącą się…

Tomasz Nadolny: Wisłę.

Katarzyna Michałowska: Wisłę, tak, która wygląda przepięknie. Obok kościoła jest cmentarz i zaraz obok jest właśnie taki dom rekolekcyjny i tutaj można wejść w obszar ciszy, kontemplacji. Przechadzają się braciszkowie w tych habitach brązowego koloru. I między innymi jak już z Tomkiem wjeżdżaliśmy na parking, to mijaliśmy brata Grzegorza, który się do nas uśmiechał serdecznie. Tomek odkręcił okienko w aucie i rozmawiał z bratem Grzegorzem. To było bardzo ciekawe doświadczenie dla mnie osobiście, jakbyśmy się przenieśli w jakiś inny świat, inne miejsce, co jest bardzo ciekawe. I ty zdecydowałeś się na to, żeby tak było i z tego, co mówisz, cieszysz się z tej drogi.

To może być dla wielu ludzi niezrozumiałe, bo to jest takie nie do ogarnięcia, nie do opisania. Bo inaczej jest iść do pracy, pracować w firmie, a inaczej jest usłyszeć jakieś zawołanie. Czy możesz to w jakiś sposób zdefiniować, jak Pan Bóg cię zawołał? Jak to się stało, że…

Tomasz Nadolny: Skąd wiedziałeś, żeby skierować kroki…no poza tym, że czytałeś, czy jeździłeś na rekolekcje powołaniowe. Cóż…jak to się zdarzyło?

Ojciec Jarosław Górka: Jak to technicznie wyglądało, tak?

Katarzyna Michałowska: No, na przykład, bo niektórzy to tak mówią…

Tomasz Nadolny: To nie była karta powołaniowa do wojska.

Katarzyna Michałowska: Nie, nie było karty powołaniowej. Tak jak mówisz, to był jakiś proces, ale czy był taki moment, kiedy usłyszałeś, że Pan Bóg powiedział: “No dajesz. Wchodzisz w to”?

Ojciec Jarosław Górka: Może nie był to grom z jasnego nieba, ale kilka takich małych, pomniejszych gromów było.

No rzeczywiście to porównanie z zakochaniem tak cały czas do mnie wraca. Zakochania mogą być, powiedzmy, różne szkoły: od pierwszego wejrzenia albo takie stopniowo narastające. Moje było takie stopniowo narastające.

Było kilka takich drobnych sytuacji, że konkretnie ten zakon, karmelici bosi, gdzieś się pojawiał i to w takich sytuacjach, że co innego, gdybym miał, powiedzmy, wujka karmelitę bosego i to od dzieciństwa do mnie wracało. Nic z tych rzeczy.

O, właśnie opowiadaliście mi dzisiaj o czymś takim: cash, dobrze mówię?

Katarzyna Michałowska: Tak.

Ojciec Jarosław Górka: Chyba Pan Bóg bawił się ze mną w taki caching. Gdzieś znajdowałem takie skrzynki, z których karmelici bosi nagle wyskakiwali znienacka. Dokładnie tak było, ale był taki moment, że na pierwszym roku studiów polonistyki to brzęczało koło ucha. Karmelici bosi się pojawiali, zapalało się światełko. Pamiętam miałem jeden bardzo trudny egzamin, to tak naprawdę było kolokwium lekturowe. Podobno to było najtrudniejsze na studiach. Jak się w pierwszej połowie pierwszego roku się to zdało, to potem studia już idą dalej. Było do przeczytania czterdzieści cztery lektury. Bardzo bałem się tego egzaminu. W grupie tak naprawdę nikt tych wszystkich czterdziestu czterech lektur nie przeczytał, to było praktycznie niewykonalne. Szedłem na ten egzamin z duszą na ramieniu. Mówiłem, że jak to już zdam, to naprawdę studia mam już w garści. Tak naprawdę marzyłem o trójce. No i zdałem ten egzamin. Oddałem go tak naprawdę całkowicie Bogu. Właściwie nie modliłem się o dobrą ocenę, nie modliłem się, żeby zdać, tylko po prostu, żeby stało się to, co ma dla mnie ten egzamin. Jako katolik szczególnie oddałem ten egzamin Matce Bożej, do której też się modlimy i jako jedyny w grupie dostałem piątkę. Pamiętam moi koledzy, koleżanki nie wierzyli, musieli zobaczyć indeks, nie wierzyli, że ktoś dostał piątkę z tego z tego egzaminu i taki radosny powtarzałem, że już teraz studia mam przed sobą, będzie ekstra. Wracając wstąpiłem do kościoła karmelitów pomodlić się, podziękować za ten egzamin i tam zobaczyłem mały plakat. Rozpoczęły się rekolekcje powołaniowe. Poczułem, że nie mogę tego zignorować, nie mogę obok tego przejść obojętnie. Już wszystko miało być tak super, a tu pojawiają się komplikacje. Czułem, że nie byłbym uczciwy wobec tego głosu, gdybym to sobie odpuścił. Tak naprawdę te rekolekcje już się zaczynały, więc to był telefon na ostatnią chwilę, czy jeszcze są miejsca. Czułem, że jest coś, co mnie do tego bardzo mocno zaprasza i nie mogę tego odrzucić. Telefon na ostatnią chwilę. Tego samego dnia wieczorem, już było po dziesiątej telefon: jutro rano o szóstej możesz przyjechać do klasztoru. To było w Poznaniu, więc przyjechałem.

Pamiętam jak dziś na tamtych rekolekcjach chodząc sobie po ogrodzie był taki moment: teraz decyzja, tak albo nie. Zapadła decyzja: kończę pierwszy rok studiów i rozpoczynam życie zakonne. No i tak się właśnie stało.

Narastało to bardzo powoli i jakoś tak wszystko…On te cashe ustawiał, że tam się znalazłem. Tam podjąłem decyzję.

Pamiętam jeszcze był taki moment na tych rekolekcjach, że wpadła mi w ręce gazetka na temat pracy karmelitów bosych na misjach w Afryce, to mnie też bardzo pociągnęło. Na misję w Afryce nigdy nie trafiłem, ale siedem lat pracowałem w Rzymie i rzeczywiście praca tam chyba bardziej była potrzebna niż w Afryce, gdzie obecnie księży jest o wiele więcej, więc te misje były, co prawda nie w Afryce, ale w Europie Zachodniej, która o wiele bardziej potrzebuje dobrej nowiny. Tak to mniej więcej wyglądało technicznie.

Tomasz Nadolny: Ja myślę się, że to jest coś, nad czym słuchacze myślą, kiedy słyszą, że rozmawiamy z ojcem, karmelitą, zakonnikiem, osobą wierzącą, co wy właściwie tutaj robicie? Spróbuj opisać, jak wygląda codzienne życie twoje, czy osób, które wybrały tego typu życie? Właściwie czym to się różni od życia, które pełni Kasia, ja? Mamy jakąś pracę, jedni są wierzący, inni niewierzący i w związku z tym mają jakieś tam elementy tego w swoim życiu, ale właściwie jak wygląda twoje życie?

Ojciec Jarosław Górka: To znaczy pierwszą rzecz chciałbym powiedzieć, że wiele elementów jest bardzo wspólnych, takich jak jedzenie, spanie to oczywiste, w gruncie rzeczy musimy też załatwiać sprawy administracyjne. Jest ojciec, który jest odpowiedzialny za robienie zakupów. Też musiałem, o zgrozo, nauczyć się chodzić do urzędów, ku mojemu przerażeniu, nigdy tego nie robiłem jako proboszcz, więc jest takich wiele rzeczy wspólnych. Jeździmy samochodami i z posługą do różnych parafii, więc nie jeździmy konno ani na ośle. Życie nie wygląda w sposób średniowieczny, używamy telefonów komórkowych, komputera i takich narzędzi w służbie ewangelizacji.

Natomiast, też nie chcę mówić o wszystkich zakonach, konkretnie o naszym. Cechą charakterystyczną jest duża ilość czasu, która jest poświęcana na modlitwę, na spotkanie z Bogiem i to w dwóch, powiedzmy, odsłonach: wspólnotowej i osobistej.

Wspólnotowo modlimy się…to się nazywa liturgia godzin, zasadniczo jest to modlitwa psalmami. Normalny dzień zaczynamy, oczywiście to zależy też od okoliczności, o szóstej piętnaście modlitwą albo za piętnaście siódma, zależy też od grup, które nas tutaj odwiedzają. Gromadzimy się razem na porannej modlitwie, która nazywa się jutrznia. Charakterystyczne dla naszego zakonu, karmelitów bosych, są, tak zwane, dwie godziny rozmyślania. Nie polega to na tym, że się rozmyśla o niebieskich migdałach, ale są to dwie godziny na osobiste spotkanie z Bogiem i powiedzmy można by pomyśleć, że ten czas można by efektywniej wykorzystać, nie wiem, pomagając ubogim albo robiąc cokolwiek innego. Ale tak naprawdę z tego czasu wypływa dobra jakość wszelkiej innej posługi. To są konkretnie dwie godziny. Jedna rano, druga wieczorem, kiedy w ciszy jest się przed Bogiem w osobistym spotkaniu.

I wiele innych elementów naszego życia jest wspólnych z wszystkimi ludźmi, ale mamy: raz komfort, dwa zobowiązanie tego czasu poświęconego codziennie, w sumie to wychodziłoby prawie trzy godziny dziennie, na spotkanie, na relację, na podtrzymywanie przyjaźni z Bogiem. To słowo “przyjaźń” jest kluczowe. Nasza założycielka, Teresa z Avila, właśnie dla niej modlitwa była relacją przyjaźni z Bogiem i to jest bardzo ważne, bo przyjaźń zobowiązuje też do jakiejś wierności. Potem już wszystko, co robimy, powinno być konsekwencją czyli dzieleniem się z innymi, jakby, że ta przyjaźń jest, że zmienia życie.

No i to wszystko tak naprawdę powinno z tego wypływać.

W praktyce życie, też na parafii, sprawia, że nie zawsze mogę poświęcić pełne dwie godziny na osobistą modlitwę. Czasami jest to godzina, czasami półtorej, są dni, że jest to pół. Ale to jest taki trzon, to jest ideał. Innym braciom, którzy nie są bezpośrednio zaangażowani w parafię, udaje się to o wiele, wiele więcej, czasami też opieram się na ich modlitwie, dlatego też jest ważna wspólnota.

Tomasz Nadolny: Ja tu wtrącę, że warto sobie to uświadomić, że, kiedy odejmiecie czas na sen, na posiłki, na to, że trzeba skorzystać z łazienki, codziennie uczestniczycie we mszy świętej, liturgia godzin zajmuje pewnie w ciągu dnia około godziny…

Ojciec Jarosław Górka: Półtorej.

Tomasz Nadolny…półtorej, to każdy już musi sobie zdawać sprawę, że nie da się w to zmieścić normalnego, ośmiogodzinnego dnia pracy. Część z tego, co my uważamy za najbardziej produktywny czas, jest przeznaczana na coś, co być może dla wielu ludzi, jest nieproduktywne, a inni uważają, że to jest ważne, że ważne jest, żeby jacyś ludzie na ziemi obrabiali ten kawałek ziemi.

Warto to sobie pomyśleć, że ta doba ma dwadzieścia cztery godziny i jak się te wszystkie rzeczy doda w excelu, to bilans jednak wychodzi…

Katarzyna Michałowska: I też Tomek chciałam zwrócić uwagę na to, że, pamiętacie, mieliśmy kilka podcastów, że rozmawialiśmy z Tomkiem o tym, że każdy człowiek jest tą złożoną materią, czyli składa się z fizyczności, emocji, ale też z tej sfery duchowej. Jeżeli w naszym życiu będziemy się skupiać tylko na fizyczności, no to mamy jakieś konsekwencje. Jeżeli tylko na emocjach. Ale jest też ten obszar duchowości, o którym często zapominamy i on też wymaga czasu, tak samo jak nasze bieganie czy spacer, żeby poruszać mięśniami. Tak samo, jeżeli odstawimy tę dziedzinę duchowości, gdzieś ją tam zakopiemy, to ona zawsze będzie gdzieś tam wychodziła do przodu…

Tomasz Nadolny: Myślę, że to jest po prostu życie, w którym jednak ta część duchowa jest tu szczególnie zamanifestowana. Tak bym to określił. Są tacy, którzy w życiu bardzo manifestują cielesność, na przykład wyczynowo uprawiając sport. Muszą temu poświęcać większą część czasu, większość zasobów.

Inni uczą w szkole i najlepszą część dnia…

Wy jakby poświęcacie czas na coś innego.

Czy jeszcze coś takiego ci przychodzi, co uznajesz za charakterystyczne, kiedy twoja rodzina, twoi dawni znajomi ze studiów, czy ze szkoły próbują zrozumieć, co właściwie robisz?

Katarzyna Michałowska: Czy gotujecie sobie sami, czy ktoś wam gotuje?

Ojciec Jarosław Górka: Właśnie czasami gotujemy sobie sami…widzę takie praktyczne, kobiece pytanie.

Katarzyna Michałowska: Ależ oczywiście.

Ojciec Jarosław Górka: To znaczy pracując, będąc siedem lat we Włoszech udało mi się nauczyć niektórych makaronów gotować…

Katarzyna Michałowska: Super, zazdroszczę.

Katarzyna Michałowska:…także raz po raz sobie pozwolę.

Wiadomo jednak, kiedy przyjeżdżają grupy uczestniczące w rekolekcjach, no to nie mogę sobie wtedy pozwalać na tego typu rzeczy. Wtedy są inne wymogi, no i wtedy przychodzą profesjonalne panie-kucharki.

Ale, kiedy jesteśmy sami we wspólnocie, jak najbardziej radzimy sobie sami.

Tomasz Nadolny: Nie no, bo tych gości jest wtedy naście co najmniej, więc…

Ojciec Jarosław Górka: Są też grupy kilkudziesięcioosobowe.

Tomasz Nadolny:…trzeba większe ilości.

Ojciec Jarosław Górka: Nie można już ryzykować.

Katarzyna Michałowska: Czy chodzicie boso? Dlaczego karmelici bosi? Czy każdy musi boso? No masz buty.

Ojciec Jarosław Górka: Klasyczne pytanie. Pamiętam, kiedy jeszcze przyjeżdżały dzieci i pytały, dlaczego bosi.

Katarzyna Michałowska: No właśnie.

Ojciec Jarosław Górka: Pytanie jest klasyczne i odpowiedź nie jest łatwa, bo to trzeba cały wywód historyczny, ale tak zupełnie go streszczając dzieciom to trzeba było wybrnąć żartem, że śpimy na boso, na przykład.

Tak naprawdę w Hiszpanii w czasach Teresy zakony, które wracały do pierwotnej gorliwości, pierwotnego ubóstwa nazywały się “descalzos” czyli dokładnie oznaczało to bez trzewików, bez eleganckich trzewików, chodzili w ubogich sandałach. Po polsku zostało to przetłumaczone jako bosi.

Prawdą jest, że pierwsi ojcowie chodzili nawet po śniegu boso. Ale…

Tomasz Nadolny: Ale krótko żyli.

Ojciec Jarosław Górka: Tak. W Hiszpanii śnieg pewnie jest tak samo zimny jak w Polsce, no ale w Polsce klimat jest troszkę inny niż w Hiszpanii.

Oznaczało to jakby powrót do pierwotnego ideału prostoty życia. Chodziło o prostotę życia.

Zakony też mają takie okresy, że muszą wrócić, gdzieś za daleko odeszliśmy i trzeba wracać.

Katarzyna Michałowska: Ja rozumiem, że ty jesteś w takiej szczególnej sytuacji jako zakonnik, bo wielu zakonników nie jest proboszczami, bo to zazwyczaj ktoś inny jest proboszczem i tutaj jesteś wyjątkowo w takiej sytuacji, że jesteś proboszczem. Czy jest dużo karmelitów, którzy są proboszczami w Polsce?

Ojciec Jarosław Górka: Wielu nie ma, jest kilku.

Natomiast rzeczywiście nie jest to sytuacja standardowa. Może nie jestem dobrym wzorem zakonnika.

Katarzyna Michałowska: Nie, chodzi o to, że jakby musisz tu połączyć dwie role. Tak jak mówisz, chciałbyś spędzać więcej czasu na modlitwie, te dwie godziny czasami wychodzą, a czasami nie wychodzą, bo wiadomo, że te różne funkcje. Chciałabym cię właśnie zapytać, jakie rzeczy, oprócz tego życia zakonnego, jakie doszły ci odpowiedzialności odkąd objąłeś parafię? Coś tam wspomniałeś na temat remontów i różnych rzeczy i jak to wygląda? Jakie ci jeszcze odpowiedzialności doszły?

Ojciec Jarosław Górka: Taka pierwsza rzecz, pamiętam, że nasza założycielka, Teresa z Avila, napisała coś takiego swoim siostrom: “Kiedy jest ktoś chory we wspólnocie i masz go iść odwiedzić, a masz czas modlitwy, nie zastanawiaj się ani chwili, tylko idź go odwiedzić” i to jest taka zasada generalna, że modlitwa jest czymś podstawowym, ale miłość, miłość chrześcijańska jest czymś ważniejszym niż modlitwa. Wtedy, kiedy mam czas przeznaczony na modlitwę, ale jest coś ważnego w parafii, coś co zalicza się, powiedzmy wprost, pod miłość chrześcijańską, to wtedy to zajmuje pierwsze miejsce.

Natomiast będąc proboszczem to chyba tak jak ojciec każdej rodziny, jest konkretny dom, kościół, dom parafialny, którym trzeba się zająć. jest to tak naprawdę wejście w materię. Dla mnie to było nowe wyzwanie, ponieważ pracowałem do tej pory bardziej na tym polu ducha, też jako katecheta, dzieci, młodzież. Natomiast ten świat materii był mi dosyć obcy.

Dla mnie taką inspiracją jest postać z ewangelii, dokładnie Józefa z Nazaretu, który był człowiekiem bardzo bliskiej relacji z Bogiem, a jednocześnie bardzo zanurzony w materii. Ta postać jest dla mnie bardzo inspirująca jako takiego proboszcza, proboszcza, który czuwa, czuwa nad rodziną. Tak to staram się przeżywać, różnie to wychodzi, ale jest inspiracja, jest wzór.

No i rzeczywiście Biblia jest pełna przykładów ludzi, którzy robili konkretne rzeczy dla świątyni i Pana, że Bóg działa w tej materii. Także doświadczam jego opieki konkretnej. Na początku byłem przerażony. Świat, finanse, jakieś pieniądze, co to będzie. A widzę, że naprawdę jest ktoś, kto nad tym czuwa, kto tym prowadzi.

Są to rzeczy bardzo zwyczajne, nie wiem, trzeba zapłacić za prąd.

Katarzyna Michałowska: Właśnie tak mi się skojarzyło, jak obchodziliśmy świątynię, patrzyliśmy z Tomkiem, że tam jest kilka pęknięć. Od razu przyszła mi do głowy reforma Nehemiasza, kiedy on rozpaczał, że tam są te mury popękane i wziął to i zaczął zbierać fundusze i organizować ludzi, więc tak sobie wyobrażam właśnie, że to jest takie bycie dobrym zarządcą i żeby tutaj zarządzić i coś zrobić. Tak mi się skojarzyło

Tomasz Nadolny: No, to będzie duże wyzwanie, zdaje mi się. Dla słuchaczy, którzy nigdy nie byli w Gorzędzieju, to jest niewielki kościół, który szczyci się, co prawda jak wiele miejsc tutaj na pomorzu, że był tu św. Wojciech, jest też takie małe sanktuarium, ale to jest malutki, naprawdę malutki kościół, który stoi na wysokiej skarpie nad Wisłą i ta skarpa przeżywa tam swoje erozje i mury po prostu czasami nieoczekiwanie pękają. To na pewno wyzwanie, bo to obiekt zabytkowy, jeszcze w takim miejscu. Jakby ktoś miał jakiś pomysł i chciałby Jarkowi w tym pomóc, to na pewno…

Ojciec Jarosław Górka: Jestem bardzo otwarty, jak najbardziej.

Tomasz Nadolny: Ale ja tak chciałem znowu wrócić do tego. Tryb życia, który wybrałeś, nie jest zbyt popularny w tej chwili. Prawdopodobnie w czasach, jak się czyta życiorys Teresy z Avila, to każde miasteczko nieduże miało tych klasztorów cały wianuszek, zresztą kłócili się często o to, że kolejny ma powstać i nie chcieli, bo to też była konkurencja w pewnym sensie do fundatorów, jednak znacznie większa procentowo ilość osób wtedy wybierała tego typu życie. Mało tego chyba często niektórzy tam lądowali, dlatego że na przykład rodzice nie mieli dla nich lepszego planu na życie.

Ojciec Jarosław Górka: Tak mogło być.

Tomasz Nadolny: Bywało i tak.

Dzisiaj mamy czasy, kiedy nikt absolutnie na siłę nie chodzi. Całe lata jest rozpatrywane to, czy ten ktoś ma rzeczywiście powołanie, czy nie, czy rzeczywiście to, co usłyszał, ma jakieś odzwierciedlenie Czy ta osoba jest w stanie wytrwać w ogóle w tego typu trybie życia? Bo wiele osób jednak odchodzi przed złożeniem ślubów wieczystych, czyli mają jakieś tam problemy…to znaczy nie problemy, tylko odczytują, że tak to musi być. Powiedz mi twoim zdaniem, dlaczego właśnie tak mało ludzi wybiera taki tryb życia jak twój?

Ojciec Jarosław Górka: Dobre pytanie. Sam nie znam takiej ostatecznej odpowiedzi. Nie raz się nad tym zastanawiałem. Tak naprawdę wybranie tego typu życia jest konsekwencją już wcześniej istniejącej relacji z Bogiem, bo wiadomo, że nie wybierzesz tego typu życia, jeśli tej relacji nie ma. Bo to się odbywa tylko w takim zaproszeniu. Ta relacja już jest i usłyszysz to zawołanie. Wszyscy apostołowie dokładnie w ten sam sposób poszli za Jezusem. Więc rzeczywiście procentowo część społeczeństwa, która ma osobistą relację z Bogiem nie jest zbyt wysoka.

Natomiast myślę jeszcze o jednej rzeczy, o której powiem szczerze, jest też może jakąś taką samokrytyką, że może nasze życie zakonne obecnie nie jest aż tak radykalne, żeby pociągało młodych ludzi. To jest takie spojrzenie w szczerości na samych siebie. Rzeczywiście młody człowiek potrzebuje rzeczy bardzo wyrazistych i radykalnych i może jest to pytanie otwarte, o którym mówię szczerze. Nasze życie nie jest aż tak radykalne, nie jest aż takim znakiem, jak, na przykład, byli pierwsi ojcowie, żeby pociągnąć. Wydaje mi się, że są to te dwie rzeczy. Mam doświadczenie sióstr w Hiszpanii, karmelitanek bosych. Tam są jakby dwie gałęzie sióstr karmelitanek bosych. Jedna jest bardzo radykalna, surowa w swoim życiu. Druga jest bardziej…jakby to określić?…

Tomasz Nadolny: Soft.

Ojciec Jarosław Górka: O właśnie. Świetne słowo.

No i rzeczywiście o ile te siostry wybrały życie bardziej może łagodne, bardziej racjonalne tak naprawdę, bo są rzeczy, które dzisiaj wydają się po prostu racjonalne, że dzisiaj tak trzeba żyć, cierpią na brak powołań, praktycznie ich nie mają.

Natomiast siostry, które żyją życiem bardzo radykalnym, które wydaje się czysto nieracjonalnym, że wydaje się, że dzisiaj tak nie może być, mają klasztory pełne. Więc jest coś takiego, że nawet w takim kraju jak Hiszpania, mocno zlaicyzowanym, to ich życie jest bardzo mocno radykalne, to pociąga bardziej.

Więc jest też takie otwarte pytanie dla nas samych, nad którym głośno się zastanawiam szczerze do bólu.

Tomasz Nadolny: Ale to bardzo ciekawe co mówisz, bo powiedz mi, co dajecie innym ludziom, czyli na czym, według ciebie, polega ta rola konkretnie? …no wiesz, chodzicie w średniowiecznym ubiorze po współczesnym świecie, w XXI wieku, po którym też już chodzą roboty humanoidalne, skoro ty tak żyjesz, skoro jest was więcej, ludzie dają wam pieniądze, żebyście mieli co wrzucić do garnka i za co zapłacić za prąd, to znaczy, że to ma jakiś sens. Poza tym, że ty spędzasz czas na relacji z Panem Bogiem, to rozumiem, że też jakoś odczytujesz swoją rolę, jaką to wszystko pełni w tej naszej codzienności, w tym naszym życiu.

Ojciec Jarosław Górka: Chciałem tylko zaznaczyć, że po naszej parafii jeszcze roboty humanoidalne nie chodzą, tu ich nie spotkałem u nas w Gorzędzieju…

Tomasz Nadolny: Kto wie, bo tu są duże sady z jabłkami, do których prawdopodobnie jest coraz trudniej o pracowników do zbierania, więc kto wie, kto wie…

Katarzyna Michałowska: Czy niedługo pojawią się roboty od zbierania jabłek.

Tomasz Nadolny: Albo bardzo skomplikowany kombajn, który może nie będzie humanoidalny, ale będzie znacznie oparty na osiągnięciach robotyki. Kto wie, może już coś takiego tutaj jeździ.

Ojciec Jarosław Górka: Także okaże się.

Natomiast rzeczywiście dostrzegam coś takiego jak zapotrzebowanie na modlitwę we współczesnym świecie. Chociażby fakt, że na rekolekcje, które prowadzimy, na wiele z tych serii rekolekcji, jest, że się tak wyrażę, pełna obsada, czyli jak mamy dwadzieścia pięć miejsc dla uczestników, tyle z reguły jest, a nawet kilka osób więcej, które chcą, chciałyby wziąć udział, a nie ma już fizycznie miejsc. Czyli jest zapotrzebowanie na modlitwę jako jakąś formę rytualną, ale też jako osobiste spotkanie z Bogiem i jako zakon i też ten nasz dom konkretnie tym się przede wszystkim dzielimy, głównie w oparciu o doświadczenie naszych mistrzów. Każdy ma jakiś mistrzów. Dla nas jest Teresa, Jan i tym się dzielimy.

I rzeczywiście jest oddźwięk, jest zapotrzebowanie. Tak naprawdę nasza wspólnota tym się zajmuje, tutaj stacjonarnie dzielenie się szkołą modlitwy karmelitańskiej, w stylu karmelitańskim. I rzeczywiście na to zapotrzebowanie jest.

Natomiast moja sytuacja osobista jest o tyle inna, że ja się zajmuję posługą w parafii, więc troszkę inaczej, ale to cały czas jest dzielenie się Ewangelią i doświadczam tego, że jest zapotrzebowanie na Ewangelię, że rzeczywiście to daje radość. Spotykam ludzi, którzy są głodni Boga. Oczywiście spotykam się też często z obojętnością, odrzuceniem, że jednak większość społeczeństwa jest raczej obojętna wobec przekazu wiary, ale gdzieś tak niesamowicie te rzeki krążą, gdzieś znajdują sobie te ujścia. Rzeczywiście jest tak, jak powiedziałeś, mamy ludzi, którzy nam pomagają, którym jesteśmy wdzięczni, dzięki którym jest na chleb, światło i coś do chleba. Tutaj rzeczywiście Pan Bóg nigdy nie zawiódł pod tym względem. I rzeczywiście jest takie przeświadczenie, że jest taka potrzeba i to, co widzę, czego doświadczam bardzo trzeba dbać o coś, co dla nas jest fundamentem, o tę osobistą relację z Bogiem, bo wtedy jednak będę miał, czym się podzielić, co przekazać.

Z mojego osobistego doświadczenia intensywnej pracy w Rzymie na parafii, gdzie dużo czasu się poświęcało dzieciom, obozy letnie dla dzieci, co w Rzymie było bardzo typowe, kiedy tego czasu na modlitwę brakowało, było też takie doświadczenie, no, trochę pustki, że mogę ludziom dać jakby moje zdolności, ale nie mogę im dać czegoś więcej czyli spotkania z Bogiem. Także jestem pełen nadziei i naprawdę nie pada to w próżnię, jest oddźwięk. Może nie przychodzą tu masy. Nie są tu u nas w Gorzędzieju pełne stadiony, zresztą nasze boisko trawą zarosło, ale przyjeżdżają bardziej osoby głodne Boga, ale takie osoby są.

Katarzyna Michałowska: Rozumiem, że ty tak to widzisz, że ty z tego spotkania z Bogiem czerpiesz, czerpiesz, a potem możesz to przekazać dalej. Dać komuś to, co uczerpałeś od Boga i zastanawiam się nad tym, czy jakieś osoby… bo my tu dotykamy sfery duchowej i duchowości człowieka, czy miałbyś, Jarek, jakieś myśli dla kogoś, kto może zastanawia się nad tym, że może powinien o tę sferę zadbać, może powinien się zastanowić, może powinien przemyśleć, że masz jakieś pomysły dla naszych słuchaczy. Jak mógłby zacząć? Jak mógłby z Bogiem tą przyjaźń zadzierzgnąć? Czy masz jakieś takie pomysły?

Ojciec Jarosław Górka: Bardziej mogę powiedzieć, jak to u mnie wyglądało, bo to jest sprawdzone.

Dla mnie czytanie świadectwa historii relacji z Bogiem Teresy z Avila, Teresy od Jezusa, tak naprawdę kontakt z ludźmi, którzy spotkali Boga dla mnie osobiście jest najbardziej zapalający. Mnie właśnie zapaliła jej historia. Miałem lat, tak jak wspominałem, dziewiętnaście i mnie to zapaliło. Więc rzeczywiście, już bez względu na to, czy ktoś jest chrześcijaninem, czy nie jest, jest to rzeczywistość, z którą warto się skonfrontować, ponieważ są to pewne fakty, doświadczenia, można je podważać lub nie podważać, ale nie można przejść wobec nich obojętnie.

Takie spotkanie z ludźmi, którzy żyją Bogiem, jest, dla mnie osobiście, najbardziej zapalające. Nawet nie jakieś rozważania filozoficzne, tylko spotkania właśnie. Serdecznie polecam właśnie Teresę od Jezusa, ponieważ dla mnie…to ona mnie pociągnęła.

Katarzyna Michałowska: Czyli po prostu poszukiwanie ludzi, którzy gdzieś tam rzeczywiście Boga doświadczyli w swoim życiu.

Ojciec Jarosław Górka: Tak, dokładnie.

Tomasz Nadolny: No dobra, ale, czy to spotkanie z Bogiem, nie okaże się, że to są tylko wymagania? Że to trzeba strasznie dużo się wyzbyć, pozbyć, wyrzec? Czy to…bo ty tak wyglądasz na szczęśliwego dość człowieka…

Ojciec Jarosław Górka: Miło mi to słyszeć.

Tomasz Nadolny:…a zwykle skojarzenia to są takie, że tu trzeba sobie odmówić, nie powinno się tego, nie powinno się tamtego. O ile ja wiem, dla większości osób włączy się taki tryb, że spotkanie z Bogiem, to spotkanie z kimś, kto ci mnóstwo rzeczy zakaże, które są całkiem fajne i nikomu niby nie przeszkadzają, a tu nagle jest całe obwarowane różnymi rzeczami…

Katarzyna Michałowska: No i tutaj padło też to słowo znienawidzone przez nasz hedonistyczny styl życia: posłuszeństwo, co już w ogóle może wielu przerażać.

Tomasz Nadolny: Ja bym jeszcze wrócił do tego posłuszeństwa, bo ono jest…

Katarzyna Michałowska: No to zaraz wrócimy.

Tomasz Nadolny: Ale czy, czy, czy…powiedz, jak ty to czujesz? Ja mam jednak wrażenie, że wiele osób odstręcza od chrześcijańskiego Boga to, że tam są jakieś przykazania, tam są jakieś zobowiązania, tam coś trzeba, a czegoś nie można, czegoś nie powinno się. To jest teraz takie niemodne, bo to ogranicza wolność. Tak przynajmniej większość ludzi to odbiera. I nawet ci, którzy uważają się za gorliwych chrześcijan, nie są w stanie przestrzegać wszystkich przykazań, mają różne też problemy moralne. Więc wydaje mi się, że to jest dzisiaj…No mało tego, brakuje też autentycznych świadków, sam wspominałeś, że to najbardziej pociąga ludzi, bo tych, którzy w miarę kompatybilnie z tym, co głoszą, żyją, jest ich mało. Trzeba się mocno rozglądać, żeby ich dostrzec. Jak ty to odbierasz?

Ojciec Jarosław Górka: Wiesz Tomek, to jest coś takiego…tak naprawdę przychodzi mi na myśl przypowieść Jezusa z Ewangelii o drogocennej perle. Jest to taka krótka przypowieść, że był kupiec, który zobaczył drogocenną perłę. Tak się nią zachwycił, że właściwie sprzedał wszystko, co miał. Czyli, jeśli się czymś naprawdę zachwycisz, to właściwie pozbycie się innych rzeczy, żeby to zdobyć, przychodzi ci stosunkowo łatwo.

Przyznam się, że dla mnie nie było tak od początku. Tak naprawdę to etapami…i miałem też takie momenty w życiu zakonnym, że pewne wymagania wydawały mi się trochę narzucone. Nikt nie lubi, jak mu się coś narzuca. Wybrałem to życie. Na przykład na początku nowicjatu było tak, że kontakt z rodziną na czas nowicjatu miał być ograniczony do minimum. Nie pamiętam, czy tam były dwa listy w ciągu roku, jakieś takie były bardzo duże ograniczenia.

Tomasz Nadolny: Rozmowa telefoniczna raz w miesiącu.

Ojciec Jarosław Górka: Tak i rzeczywiście trochę mi to ciążyło. Takich przykładów można by mnożyć. Ale im dalej się w to wchodzi, im dalej coś cię zachwyci, ideał kontaktu z Bogiem, właściwie to doświadczenie tak naprawdę, to nie jest ideał, to jest rzeczywistość, której doświadczasz, to wiele rzeczy oddajesz bez bólu, bez buntu, wręcz z radością. Tak, jeśli na czymś ci zależy, z wielu rzeczy możesz zrezygnować i to naprawdę bez ciężaru.

Natomiast, jeśli na czymś ci nie zależy, to ci to będzie ciążyło. Chcesz wejść na szczyt i tam cię ciągnie, to wysiłek podejmiesz. Jakiś wysiłek jest, ale może to rzeczywiście przez lata w Kościele też tak trochę to przedstawialiśmy, że przede wszystkim są te wymagania, te ciężary i tak dalej. Natomiast…

Tomasz Nadolny: To brzemię jest jednak lekkie, tak?

Ojciec Jarosław Górka: Tak, tak.

Tomasz Nadolny: Czyli śmieci się wynosi z domu, jak się kocha swój dom, swoją żonę i rodzinę, wynosi się znacznie lżej niż jak się robi to z przymusu.

Rozumiem, że w tym wszystkim można być i można funkcjonować jako szczęśliwa osoba? Bo ja mam takie wrażenie, jak rozmawiam z ludźmi, że jednak skojarzenia są takie jednoznaczne, że jednak bateria różnych rzeczy, które trzeba, powinno się i tak dalej, na tym jest nacisk. I tak patrzę na ciebie i tak wyglądasz, jakbyś nie rozumiał do końca mojego pytania. Ja rozumiem, że to jest trochę nie na miejscu, nie do tej osoby jest skierowane. Że kiedy ktoś jest takim radosnym dawcą, to dla niego ten ciężar nie jest tak uciążliwy, jak dla kogoś, kto właśnie przyjmuje to jako ciężar.

Ale po…wróciłeś do tego posłuszeństwa, bo ono, to chyba jest to, co bardzo mocno charakteryzuje życie, które prowadzisz i chyba jak ty tym żyjesz mocno, to nawet nie widzisz jak bardzo. Mówisz, że to jest jednak trochę negocjowalne, że to zachodzi bardziej w jakiejś dyskusji niż w formie nakazu…

Ojciec Jarosław Górka: Powiedzmy, że rozmowy.

Tomasz Nadolny:…ale jednak… prawda, no powiedz, bo tak mi się wydaje, że jest kluczowa różnica między tym, że jednak my decydujemy, gdzie mieszkamy, tak czy inaczej, gdzie jedziemy na wakacje, w jaki sposób spędzamy te wakacje, z kim spędzamy, do jakiego kościoła chodzimy lub nie chodzimy, to wszystko jest jakby normalnie i wszystko u ciebie…właśnie, ty to odbierasz, że to ktoś za ciebie decyduje, czy jednak inaczej to odbierasz?

Ojciec Jarosław Górka: W praktyce nie wygląda to tak, że każdy szczegół mojego życia jest określony przez kogoś innego. Mamy plan ramowy, który rzeczywiście jest ramowy, zatwierdzony przez przełożonych, o której godzinie jest obiad, modlitwy i to wspólnota zatwierdza. Więc są takie rzeczy, których nie trzeba za każdym razem zatwierdzać, ponieważ są ustalone raz na stałe.

Natomiast rzeczywiście posłuszeństwo jest czymś w zakonie fundamentalnym. Tak naprawdę zawsze na nim dobrze wyszedłem, nawet kiedy nie było łatwo, kiedy było to wbrew moim gustom, ale tego się nauczyłem tak naprawdę od świętej Teresy, z jej pism, z jej doświadczenia, że jednak Bóg kieruje przez to posłuszeństwo i to jest niesamowity mechanizm, że nawet kiedy człowiek, który w imieniu Boga, ma jakiś niepełny ogląd sytuacji, to i tak ostatecznie wyniknie z tego moje dobro, dobro wspólnoty. Tego rzeczywiście doświadczałem. Jest coś takiego, że, na przykład, zmieniamy miejsce pobytu po trzech latach. Jest ono potwierdzane przez przełożonych, przez kapitułę, więc jestem w Gorzędzieju przez trzy lata, mogę być we Wrocławiu, w Warszawie. No  rzeczywiście są takie chwile, że ktoś chciałby zostać w jakimś domu, w jakimś klasztorze lub iść do innego i mógłby się trochę upierać, że zostanie tu lub tam. Jakieś miejsce nie odpowiada jego gustom, ale ostatecznie jest takie przeświadczenie, że, jak się okaże posłuszeństwo, jak się za tym pójdzie, no to człowiek naprawdę dobrze na tym wyjdzie. Czasami jakieś miejsce się wydaje, że nie jest dla niego, a odkryje, że tam już coś było dla niego przygotowane, czekały na niego osoby. Ale to rzeczywiście jest…najbardziej przypomina mi się postać Abrahama, tak naprawdę masz wyjść w nieznane. I tak u nas jest co trzy lata takie wyjście w nieznane, czasami dłużej. Dla mnie takim wyjściem w nieznane najpierw był Rzym. Potem, kiedy byłem w tym Rzymie, był taki moment, że, kiedy miałem już opuścić Rzym przez postanowienie przełożonych, to nie miałem na to ochoty, ponieważ chciałem tam jeszcze rok pracować. Miałem tam grupę młodzieży, z którą chciałem z pewnych względów jeszcze rok popracować, chciałem jeszcze pewne pracy dokończyć przez rok. Natomiast postanowienie przełożonego było bardzo jednoznaczne. Nawet po rozmowie, po przedstawieniu moich racji, nie, teraz jest ten moment. No i poszedłem za tym i teraz tego nie żałuję. Widzę, że to był ten stosowny moment i dobrze na tym wyszedłem. W tamtej chwili nie do końca zgadzałem się z tą decyzją albo w ogóle się z nią nie zgadzałem, uważałem, że jest błędna, ale zaufałem. I ile razy tak zaufałem, naprawdę zawsze dobrze na tym wyszedłem.

Posłuszeństwo, z jednej strony, jest jak barierki na autostradzie. Jest to jakieś ograniczenie, ale też daje bezpieczeństwo. Tak naprawdę to jest droga…znaczy, czy można się obrażać na barierki na autostradzie za to, że nas ograniczają?

Katarzyna Michałowska: Ciekawe to jest, bo rzeczywiście pokazuje, że zakonnicy nie są modni, zakonnicy są inni, bo świat tak nie uważa. Nie myśli się w ten sposób. Słowo “posłuszeństwo” nie jest modne. Nawet sobie nie wyobrażam, jak ktoś w korporacji miałby przemyśleć taką drogę, że ktoś go przestawia i uznać, że ta wola lidera jest mądrzejsza, bo lider widzi więcej. To jest bardzo trudne, łatwiej nam obgadywać i gdzieś tam te negatywne emocje wylewać, a z drugiej strony myślę sobie, że jest jakaś mądrość w tym, że, jeżeli bym się tak pogodziła z tym i uznała, że jednak ten lider widzi więcej i ja mogę to uznać, to może byłoby mi troszkę lżej.

To taka moja refleksja.

Tomasz Nadolny: Bo to chyba też bazuje na tym, że Jarek ufa, że jego liderzy, lider również tyle czasu poświęca na relację z Panem Bogiem co on, w związku z tym nawzajem krzywdy sobie nie zrobią, a raczej będą dążyli w tym samym celu. Jarek jakby daje tutaj do zrozumienia, że każdy lider, który w danym momencie jest czy przełożony to jednak oparte jest to na wierze, że ten ktoś nieprzypadkowo pełni tę rolę w tym konkretnie czasie.

Jako ciekawostkę powiem tylko, że, jak już podłączaliśmy mikrofon, to Jarek jeszcze poleciał zadzwonić, zapytać się ojca prowincjała, czy nie ma nic przeciwko temu nagraniu. Także to rzeczywiście tak działa.

Ja myślę, że to jest chyba tyle, ile jesteśmy w stanie w czasie takiej krótkiej opowieści wyłowić, że udało nam się chyba opowiedzieć, na czym polega inność, a jednocześnie tak bardzo pasujecie do tego…jesteście częścią społeczeństwa, chociaż wybieracie inną cząstkę.

A powiedz mi, tu można być szczęśliwym?

Ojciec Jarosław Górka:Zapraszam, by przyjechać, pobyć z nami na jakiś rekolekcjach, doświadczyć, zobaczyć…

Tomasz Nadolny: Uśmiecha się…

Katarzyna Michałowska: Przyjdź i zobacz.

Ciekawe bardzo zakończenie naszej rozmowy. Dziękujemy bardzo za to, że mogliśmy tutaj być, że mogliśmy poczuć przez chwilę zupełnie inny klimat, wyrwać się z takiego codziennego biegu i codziennych spraw, więc dla mnie to jest ciekawe, żeby tak się na chwilę zatrzymać. Dziękujemy bardzo za rozmowę i mam nadzieję, że zostaliście zainspirowani przez nas i przez tę rozmowę.

Ojciec Jarosław Górka: Ja też wam naprawdę bardzo dziękuję

Scroll to top